Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/101

Ta strona została przepisana.

Yacht stał ciągle w tem samem miejscu. Pomyślałem, że może jest to „Red Earl“ i że przybył na nim dziedzic wraz z gośćmi. Ale dziób statku był odwrócony i nazwy jego dojrzeć było nie sposób.

ROZDZIAŁ II.
Nocne wylądowanie.

Wróciłem do kotliny, aby ugotować jedzenie i zająć się swym koniem, którego zaniedbałem tego rana. Od czasu do czasu wychodziłem na skraj lasu. Ale nikt nie ukazywał się wśród wydm, a w pawilonie nie zachodziły żadne zmiany. W polu mego widzenia wciąż nie było nic, prócz yachtu na otwartem morzu. Yacht kołysał się i poruszał po morzu — bez określonego celu. Ale gdy się ściemniło, podpłynął do brzegu. Byłem przekonany, że Northmour i jego przyjaciele chcą wylądować pod osłoną nocy i to nie tylko dla zachowania tajemnicy, lecz i dlatego, że dopiero przed jedenastą morze przybierało, zalewając Graden Floe i inne piaski, broniące przystępu do brzegu.
Za dnia wiatr się uspokoił i morze również, ale o zachodzie słońca pogoda znów się pogorszyła. Noc była przeraźliwie ciemna. Wiatr wiał od morza w straszliwych podmuchach, a każdy podmuch był jak wystrzał armatni. Od czasu do czasu padał deszcz, a morze wraz z przypływem huczało coraz to silniej, Leżałem ukryty w mej wartowni wśród bzów. Nagle na maszcie szkuńca zabłysło światło. Po niem stwierdziłem, że statek był błiżej brzegu, niż w dzień. Widocznie Northmour dawał sygnał swym przyjaciołom na brzegu. Wszedłem między piaski ruchome i czekałem wypadków.