Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/107

Ta strona została przepisana.

wiło obficie. Opatrzyłem ranę, jak umiałem kawałkiem płótna i wodą ze źródła. Przyszło mi to z trudnością, bo nie mogłem sam jej dosięgnąć. Zajmując się opatrunkiem, ogłosiłem w myśli wojnę Northmour’owi i jego tajemnicy. Nie jestem zawzięty z natury i nastrój mój wojowniczy wynikał raczej z ciekawości, niż z chęci zemsty. Ale wojnę wypowiedziałem i, przygotowywując się do niej, wziąłem rowolwer, wyjąłem z niego naboje i oczyściłem go gruntownie. Zakłopotała mnie kwestja konia. Mógł rżeć, zerwać się z uwięzi i zdradzić mój pobyt w lesie. A więc przed świtem przeprowadziłem go przez wydmy dalej, w stronę wioski rybackiej.

ROZDZIAŁ III
opowiada, jak poznałem moją żonę.

Przez dwa dni błąkałem sie dokoła pawilonu, kryjąc się za nierównością gruntu. Stworzyłem sobie cały system taktyczny. Niskie pagórki i kotliny, przechodzące jedne w drugie, osłaniały jakby płaszczem ciemności, mój nużący, a może nie bardzo szlachetny wywiad. Ale pomimo to wszystko mało czego się dowiedziałem o Northmour’ze i o jego gościach.
Stara służąca przyniosła świeże zapasy żywności, gdy zapadł zmierzch. Northmour i młoda kobieta, czasami razem, częściej osobno przechadzali się po wybrzeżu koło piasków ruchomych. Widocznie nie chcieli, żeby ich widziano, gdyż miejsce to było otwarte tylko od strony morza. Ale ja, leżąc we wgłębieniu za jednym z najwyższych pagórków widziałem doskonale zarówno Northmour’a jak i młodą pannę podczas ich spaceru.