kilkakrotnie zaczynała płakać. Już wtedy nie była mi obojętną. Ruchy jej aż ciągnęły oczy — tyle w nich było lekkości i stanowczości. Głowę trzymała z nieopisanym wdziękiem, postać jej tchnęła słodyczą i dystynkcją.
Dzień był tak słoneczny i pogodny, morze tak spokojne, powietrze było tak świeże i zdrowe, że wbrew zwyczajowi, panna poraz drugi wyszła na przechadzkę. Towarzyszył jej Nortmour. W pewnej chwili ujrzałem, jak gwałtem owładnął jej dłonią. Pomimo dziwacznego mego położenia, podniosłem się z zasadzki, by zainterwenjować. Ale ujrzałem, jak Northmour zdjął kapelusz i skłonił się, przepraszając, schowałem się więc znowu. Potem odszedł zaczerwieniony i nachmurzony, uderzając laską po trawie. Z przyjemnością stwierdziłem, że ma bliznę i siniec pod okiem, był to ślad mojej ręki.
Przez pewien czas młoda kobieta stała tam, gdzie ją opuścił, patrząc na otrwarte morze i na wysepkę. Potem nagle otrząsnęła się z zadumy i wytężając znów energję, poszła dalej. Niedawne zajście wstrząsnęło nią. Zapomniała, gdzie jest. Szła prosto ku piaskom ruchomym. Jeszcze parę kroków, a życie jej byłoby w niebezpieczeństwie. Stoczyłem się ze stromej wydmy i, biegnąc ku niej, zawołałem, żeby się zatrzymała.
Zatrzymała się wtedy i szła wprost na mnie. Nie było w niej najlżejszego strachu, wyglądała, jak królowa. Byłem boso, w stroju prostego marynarza, przepasany tylko szarfą egipską. Prawdopodobnie wzięła mnie z początku za rybaka z wioski, włóczącego się po wybrzeżu i szukającego przynęty dla ryb. Znalazłszy się oko w oko, czując na sobie jej wzrok mocny i rozkazujący, byłem przejęty podziwem dla jej urody. Była piękniejsza, niż wydawała
Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/109
Ta strona została przepisana.