Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/116

Ta strona została przepisana.

— Gdyby pan wiedział, kim jestem, nie zechciałby pan ze mną nawet rozmawiać!
Oznajmiłem, że myśl taka jest szalona, że chociaż znamy się tak mało, jest mi już najdroższą przyjaciółką. Ale słowa moje wtrącały ją w jeszcze gorszą rozpacz.
— Ojciec mój się ukrywa! — zawołała.
— Droga, — przekonywałem, poraz pierwszy zapomniawszy dodać „pani“, — cóż mnie to obchodzi? Niech się ukrywa dwadzieścia razy, czy zmieni to w pani choć jedną myśl.
— Tak, ale przyczyna, — mówiła w podnieceniu, — przyczyna... — głos jej się załamał: — na nas cięży hańba!

ROZDZIAŁ IV
opowiada, w jak straszny sposób dowiedziałem się, że nie jestem sam w lesie Graden.

Oto historja mojej żony, którą wydobyłem z niej wśród szlochania i łez. Nazywała się Klara Huddlestone; brzmiało to pięknie w mem uchu, ale mniej pięknie, niż inne imię — Klary Cassilis, które nosiła przez dłuższą i, dzięki Bogu szczęśliwszą część swego życia. Ojciec jej, Bernard Huddlestone, był bankierem prywatnym i prowadził interesy na wielką skalę. Przed kilku laty, gdy interesy jego zachwiały się, chwycił się sposobów niebezpiecznych, a nawet zbrodniczych, aby ocalić się od ruiny. Wszystko było nadaremne. Wikłał się coraz bardziej, wreszcie stracił odrazu i honor, i mienie. W tym czasie Northmour asystował jego córce, mało przez nią do tego zachęcany. Wiedząc o jego uczuciach, Huddle-