Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/130

Ta strona została przepisana.

— A teraz idźmy odrazu do naszej fortecy, — zaproponował Northmour i poprowadził mnie ku pawilonowi.

ROZDZIAŁ VI.
Moje zapoznanie się z wysokim panem.

Klara wpuściła mnie do pawilonu. Byłem zdziwiony, że dom był tak dobrze i mocno ufortyfikowany. Silna barykada niełatwa do zburzenia, chroniła drzwi przed napaścią zzewnątrz. Okiennice jadalni, do której mnie wprowadzili, a która była słabo oświetlona lampą, zabezpieczono jeszcze kunsztowniej. Ramy były wzmocnione przez listwy, położone wpoprzek i nakrzyż. Podtrzymywał je ze swej strony cały system wiązań i podpórek, z których jedne szły od podłogi, drugie — od sufitu, niektóre zaś opierały sie aż o przeciwległą ścianą pokoju. Była to wspaniała robota ciesielska. Nie mogłem ukryć mego podziwu.
— Jestem inżynierem, — rzekł Northmour, — przypominasz sobie belki w ogrodzie? Oto są! Zużytkowałem je!
— Nie wiedziałem, że masz tyle talentów!
— Broń masz? — zapytał Northmour, pokazując szereg strzelb i karabinów, które stały w doskonałym porządku oparte o kredens i o ścianę.
— Dziękuję, — odrzekłem, — od naszego ostatniego spotkania chodzę uzbrojony. Ale, prawdę mówiąc, od wczorajszego wieczoru nie miałem nic w ustach.