— W jaki sposób mam wytłumaczyć sobie zachowanie się pana? — zapytał Vandeleur.
— Cóż, w jaki panu się podoba, — odparł Pendragon.
Jenerał podniósł laskę, wymierzając cios w głowę Charliego. Ale ten, pomimo kulawej nogi, odbił cios parasolem, rzucił się i zwarł ze swym przeciwnikiem.
— Biegnij, Harry, biegnij, — krzyczał — biegnij, ty bałwanie!
Harry stał przez chwilę, jak skamieniały, patrząc, jak dwaj mężczyźni chwieli się w dzikim uścisku. Potem zawrócił i zaczął uciekać. Spojrzawszy przez ramię, ujrzał jeszcze jenerała, powalonego i przygniecionego kolanami Charlie’go, ale wciąż rozpaczliwie walczącego. Ogród napełnił się ludźmi, zbiegającymi się zewsząd na miejsce bójki. Widok ten dodał sekretarzowi skrzydeł. Nie zwolnił kroku, aż dotarł do Bayswater road i wszedł na chybił trafi w jakąś pustą uliczkę.
Widok dwóch znajomych gentlemanów, bijących się tak brutalnie, głęboko uraził Harry’ego. Pragnął zapomnieć o tym widoku, ale przedewszystkiem chciał odgrodzić się od jenerała Vandeleur, jaknajwiększą przestrzenią. Zapomniał nawet na razie o danem poleceniu i biegł przed siebie drżący i oszołomiony. Kiedy przypomniał sobie, że lady Vandeleur była siostrą jednego, a żoną drugiego zapaśnika, serce jego przepełniła sympatja dla kobiety, której los dał takie otoczenie. W świetle tych starć nawet jego własne położenie w tym domu nie wydawało mu się tak przyjemne, jak zwykle.
Szedł tak od pewnego czasu, pogrążony w myślach, kiedy przechodzień potrącił go w przejściu, przypominając mu o pudełku od kapelusza.
Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/15
Ta strona została skorygowana.