tem wrażeniem zapukał dyskretniej, niż kiedykolwiek i staranniej, niż kiedykolwiek oczyścił obuwie.
Służąca, miła dziewczyna, otworzyła natychmiast drzwi i spojrzała na sekretarza łaskawem okiem.
— Oto paczka od lady Vandeleur — rzekł Harry.
— Wiem, — kiwnęła głową dziewczyna, — ale pana niema w domu. Czy chce pan zostawić mi paczkę?
— Nie mogę, — odrzekł Harry — kazano mi oddać ją pod pewnym warunkiem i niestety muszę poprosić, żeby mi pani pozwoliła zaczekać.
— Dobrze, — odrzekła — przypuszczam, że może pan zaczekać. Jestem sama, a pan nie wygląda na takiego, co chciałby zjeść dziewczynę. Ale proszę zachowywać się grzecznie, nie pytać o nazwisko tego pana, bo go nie powiem.
— Pani tak mówi? — zawołał Harry — to dziwne! Ale naprawdę, od pewnego czasu napotykam wciąż niespodzianki. Jedno chyba pytanie mogę zadać, nie popełniając niedyskrecji: czy ten pan jest właścicielem domu?
— Jest lokatorem, ale dopiero od ośmiu dni. A teraz pytanie za pytanie: czy pan zna lady Vandeleur?
— Jestem jej osobistym sekretarzem — odpowiedział Harry skromnie, ale poczuciem dumy.
— Jest ładną, czyż nie? — ciągnęła dalej służąca.
— O, przepiękna! — zawołał Harry — cudowna, urocza, a nie mniej dobra i miła.
— Pan sam jest dość miły — odparła — założę się, że wart pan tuzina lady Vandeleur.
Harry poczuł się oburzony.
— Ja! — zawołał — ja jestem tylko sekretarzem.
Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/17
Ta strona została skorygowana.