ujmował go więc z części sekretarza i dołączał do swojej.
Kiedy podział był ukończony, obaj poszli ku drzwiom frontowym; Racburn otworzył je ostrożnie, i wyjrzał na ulicę. Widocznie nie było tam przechodniów, bo nagle chwycił Harry’ego za kark i, zgiąwszy go w pół, tak że nie widział nic, prócz chodnika i schodków przy domach, wlókł go przez parę ulic, w ciągu kilku chwil, Harry naliczył trzy rogi ulic, zanim brutal rozluźnił uścisk i z okrzykiem: — Teraz skończone z tobą! — dobrze skierowanem, atletycznem kopnięciem wyrzucił go w przestrzeń głową naprzód.
Kiedy Harry, ogłuszony, z krwawiącym nosem, oprzytomniał wreszcie, mr. Racburn znikł bez śladu. W pierwszej chwili gniew i ból tak opanowały młodzieńca, że rozpłakał się i, łkając, stał na środku drogi.
Kiedy wzburzenie jego cokolwiek się uśmierzyło, zaczął się rozglądać i odczytywać nazwy ulic, na skrzyżowaniu których opuścił go ogrodnik. Był wciąż jeszcze w odludnej części zachodniego Londynu, pomiędzy willami i dużemi ogrodami. Ale w oknach widział kilka osób, które były świadkami jego przygody i wnet z domu wybiegła służąca i ofiarowała mu szklankę wody. W tej samej chwili brudny drab, który stał w pobliżu, patrząc z podełba, zbliżył się do niego z drugiej strony.
— Biedny pan, — rzekła dziewczyna, jak okropnie obeszli się z panem! Co znowu, ubranie pana jest całkiem zniszczone i podarte na kolanach! Czy zna pan łotra, który tak urządził pana?
— Znam! — zawołał Harry, którego woda cokolwiek orzeźwiła, — dosięgnę go w domu pomimo
Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/29
Ta strona została przepisana.