żaden z nich nie potrafi dać mu wskazówki w jego obecnych kłopotach. Wreszcie, po kilku nudnych rozmowach zetknął się w palarni z człowiekiem o szlachetnej, imponującej postawie, ubranego z wyszukaną prostotą. Palił cygaro i czytał Fortnightly Review; na twarzy jego nie było najmniejszego śladu troski lub zmęczenia; było w nim coś, co skłaniało do otwartości i żądało uległości. Im dłużej młody pastor mu się przyglądał, tem bardziej przekonywał się, że trafił na osobę, mogącą mu udzielić dobrej rady.
— Sir, — powiedział — proszę mi wybaczyć mą natarczywość, ale, sądząc z powierzchowności, jest pan człowiekiem z wyższego towarzystwa.
— Mam dość poważne dane, by aspirować do tego, — odparł cudzoziemiec, odkładając miesięcznik, i spojrzał na pastora ubawiony i zdziwiony.
— Ja, proszę pana, mówił dalej duchowny, — jestem samotnikiem, mólem książkowym, istotą od kałamarzy i tomów Ojców Kościoła. Świeżo zdarzył się wypadek, który żywo uprzytomnił mi moją głupotę, i chcę teraz nauczyć się życia. Życiem dla mnie nie są nowele Thackerey’a, — dodał, — lecz zbrodnie i tajne możliwości naszego społeczeństwa, oraz zasady mądrego postępowania w okolicznościach wyjątkowych. Umiem przysiedzieć fałdów. Czy można nauczyć się tego z książek?
— Trudno mi odpowiedzieć panu, — rzekł cudzoziemiec, — przyznaję, że nie bardzo znam się na książkach, które czytuję przeważnie tylko dla rozrywki w podróży, chociaż, przyznaję, że istnieją bardzo dokładne traktaty o użyciu globusów, rolnictwie, oraz o sztuce robienia kwiatów z papieru. Boję się, że nie znajdzie pan w książkach nic prawdziwego
Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/38
Ta strona została przepisana.