podczas powstania w Indjach — usługach, z których rząd skorzystał, lecz których nie chciał głośno uznać? Zatraca się tu różnica między dobrą sławą a hańbą — bo Jack Vandeleur ma równe prawa do jednej i do drugiej. Pobiegnij, — mówił dalej, — zajmij stół obok nich i nadstaw uszu. Usłyszysz rzeczy dziwne, bądź pewien.
— Ale jakże ich poznam? — zapytał pastor.
— Jak ich poznać? — zawołał przyjaciel, — jakto, książę jest najpiękniejszym gentleman’em w Europie, jest to jedyny z ludzi żyjących, który ma wygląd króla. Co zaś do Jack’a Vandeleur — to wyobraź sobie Ulissesa w wieku lat siedemdziesięciu, z blizną od szabli przez twarz — to on! Już ich poznasz. Można spotkać tutaj codzień obu, z wyjątkiem dnia Derby!
Rolles pośpieszył do jadalni. Przyjaciel jego miał słuszność: osób tych trudno było nie poznać. Stary John Vandeleur był potężnej budowy ciała i widocznie zahartowany na największe trudy. Nie wyglądał ani na wojskowego, ani na marynarza, ani na jeźdźca przyzwyczajonego do siodła; ale była w nim mięszanina tego wszystkiego, wynikająca z różnorodności jego uzdolnień i przyzwyczajeń. Miał orle, zuchwałe rysy twarzy o wyrazie aroganckim i drapieżnym. Robił wrażenie prędkiego, gwałtownego człowieka czynu, pozbawionego wszelkich skrupułów. Bujny, biały włos, głębokie cięcie od szabli przez nos i skroń dodawały dzikości głowie, która już sama przez się była wybitna i groźna.
W towarzyszu jego, księciu czeskim, mr. Rolles poznał ze zdumieniem pana, który radził mu czytać Gaboriau. Zapewne książę, który rzadko odwiedzał klub, będąc członkiem honorowym zarówno tego, jak i wielu innych klubów, czekał na John’a Vande-
Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/41
Ta strona została przepisana.