i albo umrę, albo odzyskam wszystkie kamienie aż do ostatniego.
— Sir Tomasz Vandeieur będzie bardzo wdzięczny, — rzekł książę.
— Nie jestem tego pewien, — odparł dyktator ze śmiechem, — któryś z Vandeleur’ów — może. Tomasz, lub Jan, Piotr, lub Paweł — jesteśmy wszyscy apostołami.
— Nie zrozumiałem dobrze słów pana, — rzekł książę z pewnym niesmakiem.
W tej chwili portjer zaświadomił mr. Vandeleur’a, że powóz jego zajechał.
Mr. Rolles spojrzał na zegarek i zobaczył, że i on musi też iść; z przykrością tedy ruszył do wyjścia razem z łowcą djamentów; wolałby go nigdy już w życiu nie spotkać.
Ze względu na to, że studja nadwyrężyły system nerwowy młodzieńca, miał zwyczaj podróżować z komfortem i na obecną podróż zamówił sobie miejsce w sleepingu.
— Będzie panu wygodnie, — rzekł posługacz, — w przedziale pana niema nikogo, a w sąsiednim jedzie tylko jeden starszy pan.
Już pociąg mial ruszyć, a bilety skontrolowano, gdy mr. Rolles ujrzał towarzysza podróży, którego kilku tragarzy instalowało w przedziale. Był to ten właśnie człowiek z którym najmniej pragnąłby się spotkać — John Vandeleur, ex-dyktator.
Wagony sypialne ma wielkiej Linji Północnej są podzielone na trzy części — w środku, między dwoma przedziałami jest dla podróżnych trzeci przedział z umywalnią. Drzwi separowały przedziały od umywalni, ale ponieważ nie było w nich kluczy, ani zasuwek, cała przestrzeń w wagonie była faktycznie wspólnym terenem.
Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/44
Ta strona została przepisana.