Zbadawszy swe położenie, mr. Rolles uczuł się bezbronnym. Gdyby dyktator zechciał złożyć mu w nocy wizytę, nie pozostawałoby mu nic innego, jak ją przyjąć. Nie miał środków obrony i leżał wystawiony na atak, jakby w otwartem polu. Męczył się, jak w agonji. Przypomniał sobie z wewnętrzną trwogą przechwałki swego towarzysza podróży, rzucane przez stół, i wyznanie niemoralności, które przejęło niesmakiem księcia. Przypomniał sobie, że czytał, jak niektóre osoby mają dziwny dar wyczuwania obecności drogich metalów; podobno na odległość, nawet przez ściany odgadują, że gdzieś jest złoto. Może to samo jest z djamentami? I w takim razie któż mógłby posiadać ten zmysł w wyższym stopniu od osobistości, którą otaczał nimb miana Łowcy Djamentów? Takiego człowieka należało się obawiać pod każdym względem, to też z utęsknieniem wyglądał nadejścia dnia.
Tymczasem nie zaniedbał żadnej ostrożności, schował djament do najgłębszej kieszeni swego płaszcza i pobożnie polecił się opiece Opatrzności.
Pociąg biegł dalej szybko i równo. Prawie w połowie drogi sen zmógł trwogę, którą czuł w sercu mr. Rolles. Opierał mu się przez pewien czas, ale sen opanowywał go coraz bardziej i wreszcie, niedaleko Yorku, wyciągnął się i zamknął oczy. I w tejże chwili świadomość opuściła go. Ostatnia myśl jego była o okropnym sąsiedzie.
Kiedy się obudził, panowała ciemność zupełna, tylko słabo migotała przysłonięta lampka. Łoskot kół i kołysanie się pociągu świadczyło, że bieg jego się nie zwolnił. Usiadł wyprostowany, przejęty strachem panicznym, bo dręczyły go ciężkie sny. Upłynęło parę chwil, zanim sę opamiętał. Kiedy położył się znowu, sen go odbiegł, leżał więc z otwar-
Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/45
Ta strona została przepisana.