nym widnokręgiem swego przeszłego życia. A kiedy już zdecydował się ostatecznie, zaczął iść z nowem uczuciem swobody i siły i karmił się najmilszemi nadziejami.
Powiedział prawnikowi tylko słowo i otrzymał dwie czwarte zalegającej sumy, gdyż pensja liczyła się od pierwszego stycznia. Z pieniędzmi w kieszeni poszedł do domu. Mieszkanie jego przy ulicy Scotland Street wydało mu się nędznem. Nozdrza jego poraz pierwszy buntowały się przeciw zapachowi rosołu. Zauważył też pewne uchybienia i brak estetyki w manierach swego przybranego ojca, które zdziwiły go i napełniły niesmakiem. Postanowił, że następny dzień ujrzy go w drodze do Paryża.
Przybył do Paryża znacznie wcześniej przed oznaczoną datą, zajął numer w skromnym hoteliku, który zamieszkiwali Anglicy i Włosi, i zaczął się doskonalić w języku francuskim. W tym celu brał lekcje u nauczyciela dwa razy tygodniowo, prowadził pogadanki z włóczęgami na Champs Elysees, wieczorem zaś chodził do teatru. Sprawił sobie nowe, modne ubranie, fryzjer z sąsiedniej ulicy codziennie golił go i poprawiał fryzurę. To nadawało mu wygląd cudzoziemca i ścierało z niego pokost dawnej miernoty.
Wreszcie w niedzielę popołudniu udał się do kasy teatru na ulicy Richelieu. Zaledwie wymienił swe nazwisko, kasjer podał mu bilet w kopercie, na której atrament nie zdążył jeszcze wyschnąć.
— Kupiono go w tej chwili, — rzekł kasjer.
— Naprawdę! — rzekł Francis, — czy nie będzie pan łaskaw mi powiedzieć, jak wyglądał nabywca?
— Pańskiego przyjaciela łatwo jest opisać, — odparł kasjer, — jest stary, silny i piękny, ma siwy
Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/55
Ta strona została przepisana.