Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/100

Ta strona została przepisana.

w imię słuszności tylko, przyznaj pani — choćby przez grzeczność — że i sama żałujesz tych pięknych chwil ubiegłych?
— Niczego nie żałuję — odparła szorstko Serafina. — Zadziwiasz mię pan dzisiaj. Uważałam cię zawsze za człowieka tak szczęśliwego...
— Szczęście i szczęście... tak różne są szczęścia! Można je znaleźć w walce, można we śnie; wino, podróże, rozmaitość, cnota — wszystko podobno może nam dać szczęście... Ja przyznaję, nie próbowałem dróg tylu. Mówią także, iż można znaleźć jakieś szczęście w cichem rodzinnem życiu i spokoju. Szczęśliwy?.. Tak, jestem szczęśliwy, zapewne; lecz wyznaję otwarcie, iż szczęśliwszy byłem, wprowadzając cię do tego domu.
— Zapewne od tego czasu zmieniłeś zdanie — rzekła Serafina, nie bez wysiłku zachowując spokój.
— Nie — odparł Otton. — Nigdy nie zmieniałem zdania pod względem uczuć. Czy pamiętasz, Serafino, kiedyśmy przyjechali do naszego domu? Wprowadziłem cię tutaj. Na ścieżce w ogrodzie zobaczyłaś kwitnące róże, pośpieszyłem, aby je zerwać dla ciebie. Szliśmy oboje wązką cienistą aleją, między wysokiemi drzewami, za któremi słońce zachodziło w złocie. Nad głowami naszemi unosiły się wrony: jesień była. Róż znalazłem dziewięć, dziewięć róż ponsowych i za każdą dostałem pocałunek... I wróżyłem ci, że każdy pocałunek z różą to rok szczęścia dla naszej przyszłości... W półtora roku wszystko się skończyło — ale nie w mojem sercu. Czy przypuszczasz, Serafino, że zmieniły się moje uczucia?
— Czyż ja wiem? — odpowiedziała jak automat.
— Nie, — mówił dalej książę — uczucia zostały te same. Niema śmieszności, nawet dla starego męża, w miłości bez nadziei, która nic nie żąda. Budowałem na piasku. Przebacz, Serafino, — w tem niema cienia wyrzutu, — budowałem na własnych słabościach i wadach. Lecz w gmachu tym złożyłem serce... I ono tam zostało, pomimo ruiny.