Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/103

Ta strona została przepisana.

— Dość tego, pani! — zawołał Otton, tracąc wreszcie sztuczny spokój. — Nie chcesz mię dziś zrozumieć! Ale cierpliwość moja wyczerpana. W imieniu rodziców twoich, w mojem własnem imieniu żądam, abyś była rozważniejszą.
— Czy to życzenie męża?
— Miałbym prawo rozkazać.
— O, według prawa możesz zamknąć mię dziś do więzienia! Lecz po za tem nic nie możesz.
— Więc nie zmienisz pani swego postępowania?
— Ani trochę. Skoro tylko skończymy tę komedyę, poślę po barona Gondremarka, aby mi złożył wizytę. Czy dość jasno? — dodała wstając. — Co do mnie, skończyłam.
— W takim razie proszę panią jeszcze o jedną łaskę — rzekł Otton, drżąc z gniewu. — Może raczysz odwiedzić w mojem towarzystwie inną część tego nieszczęsnego domu. O, uspokój się pani, nie zajmie to wiele czasu, a zresztą — jest to ostatnia uprzejmość, jakiej od ciebie żądam.
— Ostatnia? — zawołała. — W takim razie z całą radością!
Podała mu rękę, którą oparł na swojem ramieniu, i skierowali się ku drzwiom z przesadną swobodą, płonąc wewnętrznym gniewem. Książę wprowadził żonę przez drzwi skryte, przez które wyszedł Gondremark, minęli parę mało zwiedzanych korytarzy, z oknami, wychodzącemi na podwórze, i doszli tym sposobem do apartamentów Ottona.
W pierwszym pokoju, wychodzącym na obszerny taras, znajdował się piękny zbiór broni rozmaitych krajów.
— Czy chcesz mię tutaj zabić? — spytała z ironią.
— Idziemy dalej — rzekł Otton z naciskiem.
Minęli bibliotekę, gdzie drzemał w kąciku stary szambelan. Podniósł się żywo na widok wchodzących, powitał książęcą parę głębokim ukłonem i spytał o rozkazy.
— Czekaj pan tutaj na nas — rzekł mu książę.
Dalej ciągnęła się długa galerya obrazów, gdzie na widocznem miejscu znajdował się portret Serafiny, w my-