Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/104

Ta strona została przepisana.

śliwskim stroju, z różą ponsową we włosach. Tak kazał ją malować młody małżonek w pierwszych miesiącach po ślubie. Teraz wskazał jej obraz niemym gestem, apatycznie; księżna prześliznęła się po nim wzrokiem zimnym i obojętnym. Przeszli następnie wązki, dywanem wyłożony korytarz i znaleźli się w pokoju Ottona, sąsiadującym z prywatnym apartamentem Serafiny.
Tu książę po raz pierwszy puścił rękę żony, zbliżył się do drzwi jej pokoju i od swojej strony zasunął zasuwkę.
— Rygiel z twojej strony, pani, zasunięty dawno — rzekł, składając jej chłodny ukłon.
— Jeden był wystarczającym — odparła wyniośle. — Czy już wszystko?
— Czy pozwolisz odprowadzić się z powrotem?
— Wolę, by mi tę usługę oddał baron Gondremark — rzekła donośnym, ale drżącym głosem.
Książę wezwał szambelana.
— Jeśli baron Gondremark jest w pałacu, prosić, aby przyszedł tutaj na wezwanie księżny.
Szambelan oddalił się pośpiesznie, w milczeniu.
— Czy nie mogę tymczasem służyć ci czemkolwiek, pani? — uprzejmie spytał książę.
— Dziękuję. Ubawiłeś mię pan bardzo.
— Zwróciłem ci całą wolność. Małżeństwo nasze było nieszczęściem dla ciebie.
— Wielkiem nieszczęściem.
— Które jest jednak złagodzone, i więcej jeszcze będzie w przyszłości. Jednego wszakże cofnąć już nie mogę: nosisz pani nazwisko mego ojca, które jest obecnie twojem Zostawiam go w twych ręku. Odrzucasz moje rady i opiekę; czuwajże sama, abyś je nosiła z godnością.
— Pan Gondremark spóźnia się bardzo — zauważyła księżna.
— O Serafino, Serafino!..
I na tem się skończyło spotkanie.