Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/106

Ta strona została przepisana.

zazdrości, ostre, palące, niby rozgrzane żelazo, które bolesnem ostrzem przeszywało serce. Odrzucał je z pogardą, ale niespodzianie zastępowało mu drogę ogniem rysowanych obrazów. I wtedy rysy jego przybierały wyraz, postrach budzący. Nie wierzył tym szeptom szatana, ale go kłuły, gryzły i dręczyły. Nie wierzył. W chwilach największego szału pewnym był niewinności Serafiny, — lecz samo przypuszczenie błędu tej kobiety przepełniało goryczą czarę jego męki.
Ktoś lekko zapukał do drzwi, i wszedł szambelan, niosąc bilet na srebrnej tacy.
Otton machinalnie ścisnął kartkę w ręku i chodził dalej, goniąc za swemi myślami. Chwil kilka upłynęło, nim zrozumiał wreszcie, że ktoś do niego pisał.
Przystanął i rozdarł kopertę.
Na kawałku papieru Gotthold napisał ołówkiem:
„Rada zwołana natychmiast, w sekrecie.
G. de H.”
Rada zwołana natychmiast, w sekrecie?.. A zatem go się boją? Unikają starcia. Boją się!..
Myśl ta była słodką i rozkoszną.
Nawet Gotthold, który uważał go zawsze jedynie za miłego chłopca, teraz uprzedza go o ważnym fakcie... Liczy na niego; czegoś spodziewa się po nim...
Więc dobrze, — nikt nie będzie zawiedziony: książę, który tak długo pozostawał w cieniu, zakochany niewolnik swojej żony, ten książę znowu wystąpi na scenę, aby na niej zajaśnieć świetnym blaskiem.
Zadzwonił na lokaja i z troskliwą starannością poprawiał nieporządek swojej toalety, a wkrótce potem strojny, woniejący, piękny, prawdziwy „Czarujący Książę,” blady tylko cokolwiek i z lekko wzdętemi nozdrzami, skierował się do sali obrad.