Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/108

Ta strona została przepisana.

doktora i usunął się z pewną ostentacją od człowieka, widocznie dotkniętego niełaską.
— Nie mamy czasu do stracenia, księżno — rzekł cicho baron. — Może raczysz otworzyć posiedzenie.
— Natychmiast — rzekła Serafina, — Wasza Książęca Mościa wybaczy, — przerwał spokojnie Gotthold — lecz zapewne Jej niewiadomo, iż książę Otton wczoraj wieczorem powrócił.
— Książę nie będzie dzisiaj obecnym na Radzie — odparła Serafina z przelotnym rumieńcem. — Depesze, panie kanclerzu. Jedna z nich do Gerolsteinu.
Jeden z sekretarzy położył papier przed kanclerzem.
— Oto jest, księżno. Czy mam ją odczytać? — pytał Greisengesang.
— Treść wszystkim znana — zauważył Gondremark. — Czy Wasza Książęca Mość przyjmuje akt ten w obecnej redakcyi?
— Stanowczo — odparła księżna.
— A zatem może przejść jako czytana — dokończył baron. — Księżna raczy podpisać?
Serafina podpisała. Gondremark, Eisenthal i jeden z nieprotestujących poszli za jej przykładem; podano dokument na drugą stronę stołu, w ręce bibliotekarza. Ten ostatni zaczął go czytać uważnie.
— Nie mamy tyle czasu do stracenia, panie doktorze — zawołał Gondremark impertynencko. — Jeżeli nie chcesz podpisać za przykładem swojej monarchini, możesz podać sąsiadowi. Nikt też nie broni panu wstać od stołu — dodał szorstko, nie ukrywając swego niezadowolenia.
— Nie przyjmuję bezprawnego pańskiego wezwania, panie Gondremark, — odparł doktor ze spokojem — a monarcha mój, z żalem to widzę, dotąd nieobecnym jest w Radzie.
I czytał dalej, gdy całe zebranie wymieniało spojrzenia pełne niepokoju.