Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/112

Ta strona została przepisana.

góły znajdują się w specjalnej książce. Panie sekretarzu Holtz, proszę przynieść ten notatnik, jeśli łaska.
— Możnaby rzeczywiście pomyśleć, panowie, — zauważył książę ironicznie — że jesteśmy w przededniu wojny.
— Gdyż tak jest — z naciskiem rzekła Serafina.
— Wojna? — powtórzył książę. — I z kimże? Radbym wiedzieć. Pokój w Grunewaldzie trwa od wieków, cóż się więc stało? Napaść? Zniewaga? Mamy się bronić, czy karać?
— Wasza Książęca Mość, oto ultimatum — odezwał się Gotthold, podając papier Ottonowi. — Właśnie szło o podpisanie tego aktu, gdy szczęśliwe przybycie Waszej Książęcej Mości przerwało obrady.
Książę rozłożył dokument przed sobą, i czytając go, bębnił palcami po stole.
— Czy zamierzasz wysłać tę depeszę bez porozumienia się ze mną? — zapytał.
— Właśnie doktor Hohenstockwitz wyraził pod tym względem swoje wątpliwości — odezwał się jeden z głosów nieprotestujących, który szczęśliwym trafem nie położył jeszcze swego nazwiska na nieszczęsnym akcie.
— Proszę o resztę papierów, dotyczących tej sprawy — zimno przemówił książę.
Podano mu je; czytał uważnie, bez pośpiechu, wszystkie, od pierwszego do ostatniego. Członkowie Rady z niezbyt mądremi minami usiłowali patrzeć tymczasem przed siebie, na środek stołu. Sekretarze w głębi wymieniali zachwycone i wymowne spojrzenie. Scena w Radzie to dla nich widowisko rzadkie i nad wyraz przyjemne.
— Panowie, — przemówił książę, zamykając wreszcie papiery — z niewymowną przykrością poznaję tę sprawę. Nasza pretensja do Obermünsterol nie ma za sobą najmniejszej słuszności... ani cienia. Cała ta zresztą historya nie warta dziesięciu wyrazów, a wy robicie z tego casus belli?