Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/117

Ta strona została przepisana.

na nie środek, a ten środek — abdykacja! Czyż panu nie wstyd przyjść tu w takiej chwili, kiedy my upadamy pod brzemieniem pracy i decydować kwestye, których nie rozumiesz? Zastanów się nad sobą! Co ty znaczysz tutaj? Ja, panie, jestem tu na swem stanowisku, ja tu walczyłam za siebie i ciebie, za twoją godność i o twoje prawa; ja tu zebrałam radę z tych najrozumniejszych, jakich znaleźć mogłam w swojem otoczeniu; ja pracuję — gdy ty się bawisz, jesz, sypiasz, polujesz!.. Ja — pracuję. Ja kreślę plany przezornie, z rozwagą, w moich ręku dojrzewają... jestem gotowa do czynu. Wtedy... — umilkła, dysząc — wtedy pan przychodzisz, na poranną wizytę, aby zburzyć wszystko! Jutro zajmiesz się znowu swemi rozrywkami i pozwolisz mi znowu myśleć, pracować, walczyć za siebie... A potem — jeszcze raz wrócisz, jeszcze raz zrujnujesz wszystko, czego sam nie masz ani cierpliwości, am umiejętności wznieść i stworzyć! O, to okropne! Miejże trochę miary, trochę poczucia swej własnej nicości! Nie przywiązuj tak wielkiego znaczenia do praw swoich, których własnemi siłami nie umiałbyś nigdy zachować! Na twojem miejscu, panie, nie ważyłabym się wydawać tak śmiało rozkazów... Nie zasługujesz na to, aby je spełniano. Kto ty jesteś? Jaka twoja rola tutaj, w tem poważnem zebraniu? Idź sobie! — zawołała — idź do swoich równych! Lud na ulicy szydzi z podobnego księcia!
Rada milczała, zdumiona takiem wystąpieniem, lecz Gondremark pod wpływem niepokoju stracił zwykłą rozwagę.
— Pohamuj się, pani! — szepnął przestraszony.
— Proszę się zwracać do mnie! — zawołał książę wyniośle. — Szeptów nie ścierpię!
Serafina wybuchnęła łzami.
— Panie! — zawołał, podnosząc się baron — księżna pani...
— Jeszcze słowo, baronie, a każę cię aresztować!
— Wasza Książęca Mość jest tutaj panem — odparł Gondremark z pokornym ukłonem.
— Pamiętaj pan o tem częściej — zauważył Otton.