Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/121

Ta strona została przepisana.

siebie, wyrabialiśmy się stopniowo — i oto jesteśmy dziś tem, czem jesteśmy!
— To prawda! — zawołała Serafina z błyszczącym wzrokiem. — Prawda! Ja to czuję! Lecz pan byłeś tym geniuszem dobroczynnym, pan otworzyłeś przede mną świat ducha! Twoja szlachetność tylko wprowadziła w błąd twą uwagę: ja nic ci dać nie mogłam oprócz stanowiska i tronu za punkta oparcia! Ale przynajmniej oddałam ci go bez zastrzeżeń; przynajmniej zjednoczyłam się szczerze, zupełnie, wszystkiemi myślami memi; byłeś pewny mego poparcia, uznania i sprawiedliwości! O, powiedz mi pan, proszę, powiedz mi raz jeszcze, że cię wspierałam także w tych wysiłkach!
— Nie, pani, tyś mię stworzyła. Jestem tem, co zrobiłaś ze mnie. Zawsze byłaś mojem natchnieniem, i kiedy pracowaliśmy wspólnie na tem najtrudniejszem polu ludzkiej pracy, obliczając krok każdy i jego znaczenie, ileż to razy podziwiałem ciebie, twą przenikliwość, męską szybkość sądu i odwagę! Pani wiesz dobrze, że to nie pochlebstwo — każdy wyraz znajduje echo w twem sumieniu, prawdę w twem sercu. Czy straciłaś kiedy dzień jeden daremnie? Czyś uwolniła się kiedy od twardego obowiązku dla przyjemności? Ty, piękna, młoda księżno, żyłaś jak mąż stanu, wysiłkiem myśli wiecznie natężonej, rozkazem woli cierpliwej, wytrwałej, skupiającej uwagę na każdym drobiazgu. Takie życie musiało osiągnąć nagrodę: z upadkiem Brandenau podstawy władzy twej, pani, staną się niewzruszone i trwałe.
— Co pan mówisz, baronie? — zapytała żywo. — Czyż wszystko nie stracone?
— Nie, pani, nie, księżno: jestem pewien, że oboje mamy myśl tę samą.
— Przysięgam panu na wszystko, co mi jest świętem i drogiem, że ja nie mam żadnej myśli — broniła się Serafina. — Nic nie myślę... jestem złamana...