Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/131

Ta strona została przepisana.

dla par zakochanych, gawęda koncentrowała się koło kominka, na którym płonął wesoły, trzaskający ogień, a dym unosił lotne i złośliwe słówka, padające tu często na sławę bliźniego.
W przeciwnym końcu sali grano.
Tam zwrócił się książę, bez ostentacyi, lecz ze spokojną stanowczością, rozdzielając po drodze powitania i ukłony. Zbliżywszy się do stolika, stanął wprost pani de Rosen, a gdy spotkał jej spojrzenie, cofnął się dyskretnie w zagłębienie okna.
Hrabina znalazła się wkrótce obok niego.
— Dobrze zrobiłeś, książę, wzywając mię — rzekła ze wzrokiem trochę błędnym. — Gra zgubi mię prędzej, czy później.
— Nie graj, pani.
— Nie graj! — powtórzyła, śmiejąc się wesoło. — Ależ to moje przeznaczenie! Miałam zawsze nadzieję, że umrę wcześnie na suchoty, lecz teraz widzę, że chyba w jakiej opuszczonej stodole.
— Jesteś pani dzisiaj w gorzkiem usposobieniu.
— Przegrałam, Mości Książę. Ty nie wiesz, co to chciwość.
— Widzę jednak, że wybrałem się nie w porę.
— Ach! chcesz mię o coś prosić, Mości Książę! — zawołała radośnie z nagłem ożywieniem.
— Tak jest, zawiązuję spisek i chciałem panią wciągnąć w sprzysiężenie.
— Ależ to cudowne! — szepnęła z zapałem. — Zaczynam znowu być człowiekiem.
— Może się mylę, — rzekł z pewnym namysłem — ale zdawało mi się, że nie jesteś mi, pani, nieżyczliwą?
— Nie śmiem ci nawet wypowiedzieć, książę, jak jestem ci życzliwą — odparła z wymownem spojrzeniem.
— Tak, wierzę... a więc mogę prosić cię, pani, o łaskę?