Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/132

Ta strona została przepisana.

— Żądaj, wymagaj, książę! Przyrzekam ci wszystko z góry, bez pytania.
— Pragnę, pani, ażebyś dzisiaj jeszcze w nocy zrobiła ze mnie wieśniaka, o którym wspominałem ci rano.
— Bóg wie, co mówisz, książę! Ja nic nie rozumiem. Ale to nic nie szkodzi. Pragnę przedewszystkiem zrobić ci przyjemność. Więc przypuśćmy, że się zgadzam, abyś został wieśniakiem?
— Teraz postawię kwestyę w innej formie — rzekł znowu Otton. — Kradłaś pani kiedy?
— Bardzo często. Przekroczyłam wszystkie dziesięć przykazań, i jestem pewna, że gdyby powstało jutro jedenaste, nie mogłabym spokojnie zasnąć, dopókibym go nie złamała.
— Chodzi o kradzież z włamaniem się. Myślę doprawdy, że to panią bardzo ubawi.
— Nie mam żadnego pod tym względem doświadczenia, ale najlepsze chęci... — zapewniła. — Z włamaniem... W swoim czasie rozbiłam stolik od roboty, złamałam też niejedno serce w swojem życiu, nie licząc swego, — ale drzwi żadnych nigdy jeszcze nie łamałam. To musi być bardzo trudno. Wszystkie grzechy są niesłychanie łatwe i prozaiczne, — to ich wada. Więc cóż będziemy łamali?
— Pani... wyłamiemy drzwi od skarbu państwa.
I zaczął jej opowiadać, o co chodzi, krótko, jasno, dowcipnie, przeplatając swoje słowa uwagami i wesołymi zwrotami. Zaczął od noclegu na folwarku i obietnicy kupienia go, danej staremu wieśniakowi, a skończył na odmowie co do podniesienia żądanej sumy, co spotkało go dzisiaj na posiedzeniu Rady. Dołączył kilka praktycznych spostrzeżeń co do okien izby skarbowej, prawdopodobnych trudności i ułatwień, które można było przewidywać przy wykonaniu zamierzonego przedsięwzięcia.
— Więc odmówiono ci, książę, pieniędzy? — zapytała, gdy skończył. — I zgodziłeś się na odmowę?