Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/134

Ta strona została przepisana.

dama i jej giermek. A twój przyjaciel złodziej niech stoi przy fontannie. Nie bliżej. Zgoda?
— Na wszystko, pani, co tylko rozkażesz. Ty jesteś kapitanem, a ja prostym szeregowcem — odparł Otton.
— To dobrze. Niechże więc łaskawe nieba szczęśliwie doprowadzą nas do portu. To już i piątek — dodała, rzuciwszy okiem na zegarek.
Coś w tonie głosu hrabiny nieprzyjemnie uderzyło słuch Ottona, budząc w nim nieokreślone podejrzenie.
— Czy to nie dziwne, — zauważył, nagle ochłodzony — że wybrałem sobie wspólnika z obozu nieprzyjacielskiego?
— Pleciesz, książę! Wybacz, że jestem tak szczerą. Ależ to jedyna mądrość twoja, że umiesz poznawać prawdziwych przyjaciół!
Nagle w cieniu framugi pochyliła się szybko i przycisnęła rozpalone usta do ręki księcia, którą ścisnęła gwałtownie.
— A teraz odejdź, — rzekła — odejdź prędzej!
Oddalił się, zdziwiony, z niepokojem w sercu, teraz dopiero zadając sobie pytanie: czy nie był nadto śmiałym? Hrabina zajaśniała w jego oczach nagle, jak błyszczy klejnot drogi, i nawet pod hartowną zbroją innej miłości odczuł siłę ciosu z jej strony.
Lecz obawa minęła prędko.
Książę i pani Rosen wcześnie opuścili salon.
Książę pod starannie obmyślonym pozorem oddalił swego pokojowca, i minąwszy długi korytarz, przez małą furtkę wyszedł na poszukiwanie swego drugiego wspólnika.
I znowu zastał stajnie pogrążone w głębokiej i nieprzeniknionej ciemności, i znów zapukał w znany, magiczny sposób, i znów stajenny ukazał się, aby omdleć prawie z trwogi na widok dostojnego gościa.
— Dobry wieczór, przyjacielu — rzekł Otton wesoło. — Przynieś mi z łaski swojej worek od owsa — pusty. I pójdź ze mną. Nie wrócisz przede dniem.