Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/136

Ta strona została przepisana.

W ciszy i cieniu nocnym sumienie Ottona stało się nagle jasnem i przejrzystem, niby tarcza zegaru na miejskiej ratuszowej wieży. Nadaremnie odwracał myśl i oczy, — strzałka, posuwając się szybko pomiędzy znakami, wskazywała co chwila inny z jego błędów, aż mu tchu brakowało.
Cóż on tutaj robił? Fundusze skarbu były — prawda — marnowane, ale czy w znacznej części to nie jego wina? nie jego opieszałość? A teraz któż miał zamiar splątać jeszcze bardziej finansowe położenie tego kraju, którym nie umiał rządzić przez lenistwo? I oto sięgał znów po grosz publiczny, aby go użyć na swój cel prywatny, zły czy dobry — to wszystko jedno w tym wypadku...
A oto człowiek, którego niedawno napominał za kradzież owsa, dzisiaj pomaga mu okraść skarb państwa...
I pani Rosen, która w nim budziła uczucie, zbliżone bardzo do pogardy, jaką człowiek czysty odczuwa zazwyczaj względem kobiety lekkiej... I czyż nie dlatego właśnie użył jej dziś za narzędzie, iż sądził, że upadła dosyć nizko, aby nie mieć żadnych skrupułów? Użył jej, aby ją zepchnąć jeszcze niżej, bez względu na niebezpieczeństwo utraty stanowiska i resztek opinii. Nie wahał się pchnąć jej w to błoto, które przylgnąć do niej musiało, — dla próżności swej, dla zachcianki! Czyż to nie gorzej, niż być uwodzicielem?
Otton zaczął śpiesznie chodzić tam i napowrót i energicznie gwizdać. A gdy usłyszał wreszcie w jednej z najciemniejszych i najwęższych alei zbliżające się kroki, z westchnieniem ulgi pośpieszył naprzeciw hrabiny. Walka w samotności z aniołem stróżem i sumieniem to zadanie tak ciężkie i bolesne, że obecność czarniejszego od nas towarzysza w podobnej chwili jest ulgą niezmierną.
Ze zdziwieniem jednakże ujrzał młodzieńca, śpieszącego naprzeciw niemu. Był to właściwie chłopiec, szczupły, małego wzrostu, o drobnych i niezręcznych ruchach, w dużym kapeluszu z szerokiemi skrzydłami. W ręku niósł ciężki worek z widocznym wysiłkiem.