Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/137

Ta strona została przepisana.

Otton przystanął, potem cofnął się z obawą, lecz młodzieniec przyśpieszył kroku, usiłując porozumieć się z nim ruchem ręki. Nakoniec padł na ławkę wyczerpany, bez tchu prawie.
Wówczas dopiero książę poznał rysy hrabiny Rosen.
— Pani? hrabina? — zawołał zdziwiony.
— Nie, nie, — odparła żywo drżącym głosem — to brat mój młodszy, hrabia Rosen... Bardzo miły chłopiec. Pozwól mu tylko przyjść trochę do siebie!
— O pani!.. — zawołał książę.
— Nazywajże mię hrabią. Szanuj, książę, moje incognito!
— Niech będzie hrabia. Zechciejże zatem, młodzieńcze, udać się ze mną zaraz na naszą wyprawę.
— Siadaj, książę, tu, przy mnie, blizko — mówiła, gładząc pieszczotliwie biały marmur ławki, — Zaraz idę. Och, jakaż jestem zmęczona! Patrz, jak mi serce bije!.. drży... Gdzie pański złodziej?
— Na swojem stanowisku. Czy mam go przedstawić? Bardzo miły towarzysz.
— Nie, nie. Nie nalegaj, książę, nie śpiesz się. Muszę pomówić z tobą. To nie jest brak sympatyi dla twego złodzieja: podziwiam wszystko, co ma odwagę złego. Podziwiam i uwielbiam. Nigdy nic sobie nie robiłam z cnoty... Dopiero od chwili, kiedy zakochałam się w moim księciu!..
Wybuchnęła przyciszonym, muzykalnym śmiechem.
— Ale i w tym wypadku nie twoje cnoty kocham, Mości Książę.
Otton był zakłopotany.
— Nie wypocząłeś jeszcze, mój przyjacielu? — szepnął.
— Zaraz, zaraz... pozwólże mi trochę odetchnąć! — zawołała, dysząc znów głośniej.
— Czemże się tak zmęczyłeś? — spytał książę. — Ten worek? A pocóż worek w imię dziwu dziwów? Mogłaś przecież liczyć na moją przezorność, że przyniosę worek