Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/140

Ta strona została przepisana.

Spojrzał na nią.
Mężczyzna, który jeszcze czuje na sobie dotknięcie uścisku kochającej kobiety, nie może patrzeć na nią okiem jasnem. Czar ją przesłania. I w tej chwili nic dziwnego, że w blasku gwiazd niepewnym hrabina wydała mu się czarodziejsko piękną. W puklach włosów, połyskujących tu i owdzie, oczy jej jaśniały, jak dwie wielkie gwiazdy. Blada twarz jej występowała z ciemności, napiętnowana siłą demoniczną. Otton doznał pociechy w swojem pognębieniu. Zaczęła go zajmować.
— Nie, nie jestem niewdzięczny — rzekł cicho i słodko.
— Obiecywałeś mi coś bardzo zabawnego, książę, — zaśmiała się hrabina — a tymczasem ja tobie przygotowałam niespodziankę: to była prawdziwa scena z uczuciowego dramatu!
Śmieli się razem, ale jednocześnie czuli w tym śmiechu jakieś obce tony, które nie były miłe.
— A teraz — zapytała — jak mię wynagrodzisz. Mości Książę, za moją świetną deklamacyę? Co mi dasz za nią?
— Czego zapragniesz, hrabino.
— Czego zapragnę? Słowo honoru? A jeżeli zażądam korony?
— Słowo honoru — powtórzył, patrząc podniecony na jej twarz piękną w poczuciu tryumfu.
— Więc zażądam korony?.. Ale cóż z nią zrobię? — Grunewald jest bardzo, bardzo małem państwem, ambicya moja żąda czegoś więcej. Czegóż więc?.. Zdaje mi się, że doprawdy nie mam żadnego pragnienia. Tak, zamiast żądać, ofiaruję ci coś, książę: pozwolę się pocałować... raz jeden.
Otton się zbliżył, hrabina odchyliła głowę i podniosła twarz ku niemu. Oboje się uśmiechali, gotowi wybuchnąć śmiechem. To przecież tylko niewinna zabawa...
Usta ich się spotkały, i w tej samej chwili Otton stracił przytomność, wstrząśnięty dreszczem namiętności.