Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/142

Ta strona została przepisana.

i cnotliwe zakończenie niebezpiecznej schadzki powinny go były zachwycić.
A jednak idąc z ciężkim workiem na ramieniu, aby odszukać drugiego wspólnika, czuł się dziwnie zgnębionym i upokorzonym. Coś mu ciążyło bardziej, niż to złoto. Wplątać się w brzydką sprawę i zostać z niej łagodnie wyprowadzonym na prawą drogę przez wspólnika — to zbyt dotkliwe razy dla męskiej próżności. Nakoniec przekonanie o własnej niemocy wobec pokusy, nabyte w chwili, gdy kobieta, najmniej usposobiona do pobłażliwości dla Serafiny, dała jej świadectwo cnoty — dopełniało miary palącej goryczy.
Przebył połowę drogi pomiędzy fontanną i posągiem bożka, nim uporządkował swoje myśli i zrozumiał własne uczucia, a wtedy ze zdziwieniem znalazł w nich gniew głuchy i żywą urazę.
Oburzony na siebie, instynktownie uderzył zaciśniętą pięścią w krzak, obok stojący, z którego w mgnieniu oka podniosła się chmura wróbli, rozbudzonych znienacka.
Zatrzymał się i patrzał na nie tępym wzrokiem, dopóki nie zniknęły. Potem bezmyślnie podniósł wzrok na gwiazdy.
— Jestem zły. O co? Jakiem prawem? — mówił sobie. — Nie mam prawa do gniewu, ani do urazy.
Ale słowa nie usuwały z serca uczuć, które gniewały go swą obecnością. Złorzeczył pani Rosen i w tej samej chwili żałował tego z najgorętszą skruchą.
Pieniądze na ramieniu ciążyły mu coraz bardziej.
Nakoniec koło fontanny ujrzał ciemną postać, i powodując się nowem dziwactwem, wynikającem z najsprzeczniejszych uczuć, pod wpływem złości, zuchwalstwa, uporu, bez słowa zapytania oddał ciężar, okupiony tak wielką ceną, nieznanemu człowiekowi, o którym wiedział tylko, że jest nieuczciwym.