Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/143

Ta strona została przepisana.

— Zatrzymaj to do jutra dla mnie — rzekł obojętnie. — Jest tu znaczna suma. Widzisz sam teraz, że cię nie potępiłem.
I odszedł, nie spytawszy go o imię, gwiżdżąc swobodnie, z głową podniesioną i głębokiem przekonaniem, iż spełnił czyn wspaniałomyślny.
Zdawało mu się, że tym jednym krokiem odzyska utracony szacunek samego siebie, lecz mimo dumnej pozy gdzieś na dnie sumienia leżały nieuśpione a przykre uczucia.
Daremnie się spodziewał wypoczynku we śnie; przewracał się do rana na wygodnem łóżku, które mu było twardszem dzisiaj od kamienia. O brzasku dnia dopiero zasnął snem mocnym i ciężkim, z którego się obudził około dziesiątej.
Na myśl, żo mimo wszystko może teraz spóźnić się na spotkanie z Kilianem, ogarnęła go rozpacz prawie. Śpieszył się, jak nigdy w życiu; cudem prawie odnalazł swego stajennego i dopiero na kilka minut przed dwunastą zjawił się Pod Poranną Gwiazdą.
Kilian już czekał na niego, w świątecznych sukniach, sztywny i wyprostowany; notaryusz z Brandenau na osobnym stole starannie poukładał przyniesione z sobą papiery. Stajenny i oberżysta byli wezwani na świadków, a ich pełne uszanowania zachowanie się wobec nabywcy niepomału zdziwiło starca. Akt odczytano głośno, Otton spokojnie podpisał na nim swoje imię, i wtedy stary wieśniak po raz pierwszy usłyszał, kto był jego gościem. W pierwszej chwili nie mógł sobie zdać z tego jasno sprawy.
— Jego Książęca Mość! — powtarzał głośno — Jego Książęca Mość!..
Jąkał się, ale nie mógł powiedzieć nic więcej; zwykły chłodny rozsądek opuścił go zupełnie, i dużo czasu upłynęło, nim odzyskał równowagę umysłu i spokój.
Wtedy z właściwą sobie siłą przekonania zwrócił się do obecnych.