Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/150

Ta strona została przepisana.

pokój. To twój zbawca. Sam niczego nie dokażesz, ty — który w takiej chwili umiesz tracić czas drogi dla zdobycia nędznego grosza! Na imię nieba, po co? Po co ci pieniądze? Do czego? Jaka głupia tajemnica kryje się pod tem wszystkiem?
— Nic złego, bądź pewny — odparł Otton z urazą. — Chciałem kupić folwark.
— Kupić folwark?.. Kupić folwark!
— Cóż takiego? Czyż mi niewolno? Kupiłem go zresztą.
Gotthold zerwał się z krzesła.
— Kupiłeś? — zawołał. — Jakto! Jakim sposobem?
— Jakto? — powtórzył książę zadziwiony.
— Skądże wziąłeś pieniędzy? Skąd wziąłeś pieniądze?
Otton zasępił czoło.
— To rzecz moja — odparł.
— Sam czujesz, że się wstydzisz! — zawołał Gotthold z uniesieniem. — Więc kupujesz sobie folwark, kiedy kraj twój w niebezpieczeństwie?.. Zapewne aby w ten sposób przygotować się do abdykacyi?.. I jeszcze się założę, żeś okradł skarb państwa. Niema trzech środków zdobycia pieniędzy: można je tylko zarobić, albo ukraść. A teraz, dogodziwszy swej dzikiej fantazyi, przyszedłeś do mnie, abym pogłaskał twą próżność? Ale nie wywiedziesz mię w pole: za stary jestem, i póki nie poznam, co się w tem wszystkiem kryje, nie znam cię, mój panie. Nie znam cię! Można być najlichszym księciem na świecie, ale obok tego człowiekiem bez plamy.
Otton się podniósł, blady jak nieboszczyk.
— Gottholdzie, — rzekł wyniośle — nie doprowadzaj mię do ostateczności. Strzeż się, mój panie... Powtarzam ci: strzeż się!
— Czy mi przypadkiem nie grozisz w tej chwili, przyjacielu Ottonie? Piękna byłaby konkluzya!
Lecz Otton stał spokojny, z pałającym wzrokiem.