Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/151

Ta strona została przepisana.

— Nie widziałeś mię dotychczas, mój panie, — rzekł zimno — nadużywającego władzy na korzyść prywatnych niechęci lub sympatyi! Słowa twoje dla każdego byłyby zniewagą i nie śmiałbym ich zwrócić do najskromniejszego człowieka, ale na mnie wolno ci rzucać zatrute pociski bez żadnej obawy następstw. Prawdopodobnie powinienem nawet podziękować ci za tę szorstką szczerość? To mało: powinienem cię podziwiać — twoja odwaga, z jaką rzucasz, nieulękniony, w twarz — straszliwemu tyranowi — srogie prawdy, podnosi cię do roli Natana przed Dawidem! Ależ mój panie, nie wiesz o tem może, iż wykorzeniasz stare przywiązanie! Złamałeś mię, przyznaję... potargałeś wszystkie więzy, wszystkie względy... A jednak, Bóg mi świadkiem, że pragnąłem postąpić dobrze. Oto moja nagroda: zostałem sam jeden! Mówisz, że nie jestem uczciwym człowiekiem? I to cię bawi, umiesz szydzić ze mnie, i możesz szydzić; ja przecież, widząc już teraz niemylnie, dokąd ciążysz sympatyą, oszczędzam ci wymówek i szyderstwa.
Gotthold zerwał się z krzesła.
— Oszalałeś? — krzyknął. — Ponieważ się pytam, skąd wziąłeś pewną sumę, i ponieważ...
— Dość, panie Hohenstockwitz — przerwał Otton. — Nie zapytuję cię wcale o zdanie i nie pożądam nadal twej pomocy ani mieszania się w moje sprawy osobiste. To, co dziś usłyszałem, było dostatecznem, aby zdeptać moją próżność, jeśli ci o to chodziło. Być może, iż nie umiem rządzić, — być może, iż nie umiem kochać, — zdaje się, że to mówisz szczerze, z przekonania, — ale Bóg pozostawił mi choć jedną cnotę: umiem przebaczać. Przebaczam ci. Nawet w tej chwili, mimo bólu i gniewu, umiem ocenić moje własne błędy, które cię do pewnego stopnia uprawiedliwiają, — i jeżeli stanowczo wyrażam życzenie, ażebyś mię na przyszłość uwolnił od rozmowy z sobą i wogóle wszelkich uwag, nie czynię tego wcale pod wpływem urazy czy żalu, lecz po prostu dlatego, że — na Boga! — nikt w świecie nie zniósłby