Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/152

Ta strona została przepisana.

podobnego traktowania! Bądź pan zadowolony, panie Hohenstockwitz: wycisnąłeś łzy z oczu swojego monarchy... Widziałeś go — tego samego człowieka, któremu tyle razy wyrzucałeś jego szczęście — widziałeś upokorzonym, skazanym na osamotnienie i boleść... Ani słowa! Zabraniam ci przemawiać do mnie! Ja, książę twój, zachowuję sobie dzisiaj prawo ostatniego wyrazu, którym jest: przebaczenie.
I wyszedł.
Gotthold sam pozostał, wystawiony na pastwę walki sprzecznych uczuć; zgryzoty, wesołości i wyrzutów sumienia. Przechadzając się po wielkim pokoju, zwracał oczy ku niebu i wyciągał ręce, pytając tego świadka swoich czynów: czy on był winien temu, co się stało?
Po chwili zatrzymał się przed niedużą szafką, stojącą obok jego biurka, otworzył ją ostrożnie, wyjął butelkę reńskiego wina i niewielki kubek z najpiękniejszego czeskiego kryształu. Pierwsza szklaneczka cennego napoju pocieszyła go trochę i dodała serca; po drugiej zaczął patrzeć na swe troski z góry, niby podróżny na słonecznym szczycie, śledzący bieg obłoków u stóp swoich. A wkrótce potem, pod wpływem słodkiego uczucia zadowolenia, oceniając życie przez mgłę złocistą, powiedział sobie napoły z uśmiechem, nawpół z westchnieniem, że jednak... być może... iż cokolwiek za szorstko obszedł się ze swym kuzynem.
— Ma słuszność — szepnął — do kata, ma słuszność, powiedział prawdę... Stary pustelnik na swój oryginalny sposób kocha, uwielbia księżnę!..
I oblewając się ciemnym rumieńcem, ostrożnie i nieśmiało raz jeszcze napełnił szklaneczkę i wypił ją do kropli za zdrowie Serafiny.