Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/156

Ta strona została przepisana.

Zbliżyła się do niego i lekko a pieszczotliwie oparła rękę na jego ramieniu.
— Nie, Henryku, — rzekła spokojniej — wiesz dobrze, iż nie mogę ci uwierzyć. Nigdy, nigdy! Do śmierci nie uwierzę. Rozkaz jej własną ręką? Żartujesz, albo kryjesz coś przede mną. Co ukrywasz? Co to znaczy? Nie mogę odgadnąć, ale wiedz, że nie wierzę ani słowa.
— Czy chcesz, żebym ci pokazał? — zapytał.
— Nie wierzę. Nie pokażesz, bo taka rzecz nie istnieje.
— Niedowiarku! — szepnął baron z uśmiechem zadowolenia, podnosząc słodkie oczy na hrabinę. — Ale tym razem będziesz nawróconą: pokażę ci ten rozkaz.
Wstał i dość ciężkim krokiem zbliżył się do krzesła, na które przed godziną rzucił zwierzchnie ubranie; wyjął papier z kieszeni i podał go swej przyjaciółce.
— Czytaj! — rzekł z przyjemnością.
Pochwyciła go chciwie i zaczęła czytać; twarz jej przybrała wyraz groźny i surowy, oczy rzucały błyskawice.
Lecz baron nie patrzał na nią.
— Tak, — mówił nawpół do siebie — oto znowu dynastya, która pada: to moje dzieło! Ja ją pozbawiłem tronu, który my odziedziczymy, ty i ja.
Wyprostował się i zdawał się wyższym.
— Oddaj mi ten mój sztylet — rzekł po chwili, wyciągając rękę do hrabiny.
Lecz ona ukryła szybko papier za sobą i spojrzała mu w oczy ze zsuniętemi brwiami.
— O, nie zaraz, mój panie — odparła wyniośle. — Musimy przedtem z sobą załatwić rachunek. Czy myślisz, że jestem ślepa? Że nie odgaduję, nie rozumiem gry twojej? Nie miałbyś w ręku takiego rozkazu, gdybyś nie był jej kochankiem!.. To dowód dla mnie. Jesteś jej wspólnikiem, panem! Rozumiem to i wierzę, bo znam twą potęgę, ale ja?.. Czemże jestem teraz? — wybuchnęła — ja, oszukana!..