Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/157

Ta strona została przepisana.

— Zazdrość?!.. — ze zdumieniem zawołał z kolei Gondremark. — Zazdrość, Anno? Nie, temu nie byłbym uwierzył! A jednak zapewniam cię w imię — czego chcesz zresztą — że nie jestem jej kochankiem! Przypuszczam, że w tem niema nic niepodobnego, ale nie śmiałem nigdy ryzykować. Widzisz, za wiele stawiałbym na kartę, a to takie stworzenie z galarety, — nic w tem pozytywnego, realnego, wyuczona laleczka. Chce — nie chce — sama nie wie. Liczyć na nią niepodobna! Zresztą, i bez tego doszedłem do swego celu, a kochanka dotąd chowam — na wypadek. Mamy czas jeszcze...
Nagle, jak gdyby nową uderzony myślą, poważniej i surowiej spojrzał na hrabinę.
— Słuchaj-no, Anno, — zaczął innym tonem — radzę ci tylko nie zajść za daleko w tych kaprysach i przywidzeniach. Żadnych intryg — rozumiesz? Utrzymuję to stworzenie w przekonaniu, że je ubóstwiam, jest mi to potrzebnem, a gdyby kiedykolwiek usłyszała słówko o tobie i o mnie, o naszym stosunku, jest tak głupia, ciasna, a przytem drażliwa, że mogłaby popsuć wszystko.
— Tatata! — powtórzyła, kręcąc palcem i głową, hrabina Rosen — bardzo pięknie mówisz... Ale się zastanówmy: w czyjem towarzystwie upływa ci dzień cały? I czemuż mam wierzyć: słowom, czy czynom twoim?
— Czyś zgłupiała, kobieto? Co za dyabeł wstąpił dziś w ciebie, Anno? — pytał baron, więcej zaniepokojony, niż rozczulony tym dowodem przywiązania. — Znasz mię przecież. Czyż przypuszczasz, że istotnie byłbym zdolny zakochać się w takiej błyskotce? Po tylu latach robisz ze mnie trubadura? Nie zasłużyłem na to. A czemże więcej brzydzę się na świecie, cóż mię więcej odpycha, niż te figurki z parawanu w rodzaju Ratafii? Co innego kobieta, tak jak ja rozumiem, mego gatunku, człowiek, jednem słowem. Ty jesteś właśnie taką towarzyszką, jakiej potrzebowałem. Jesteś stworzona dla mnie. Bawisz mię i zajmujesz,