Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/160

Ta strona została przepisana.

oczy!... Ależ popłyniemy, widzę, jak po maśle, gdy ty weźmiesz tę sprawę w swoje rączki!
— Więc mnie uściskaj, i śpieszę do dzieła. Muszę przecież złapać jeszcze Księcia Piórko.
— Czekaj, czekaj!.. Chwileczkę... Chciałbym ci zaufać, jak mi życie miłe, ale — czy ja cię nie znam?.. czy nie wiem, żeś szalona?.. I do jakiego stopnia? Nie śmiem, Anno, nie śmiem, powierzyć się twojemu kaprysowi... Nie, nie, — to niepodobna!
— Nie ufasz mi, Henryku?
— Hm, nie ufam? To nie jest wyraz odpowiedni... Znam cię. Skoro cię raz stracę z oczu z tym papierem w kieszeni, nie mogę być pewnym, jaki zrobisz z niego użytek... Ty sama tego nie wiesz. Bo widzisz — rzekł, po ojcowsku biorąc ją za rękę i patrząc w oczy — tyś przecie złośliwa jak małpa.
— Przysięgam ci — zawołała — na zbawienie duszy!
— Nie przysięgaj. To mię nie zaciekawia. Dopiero mi tłómaczyłaś rozdział o przysięgach.
— Więc mię uważasz za kobietę bez religii? pozbawioną wszelkiego poczucia honoru? To dobrze. Słuchaj: spierać się z tobą nie będę, ale co ci zapowiem, to wykonam. Zostaw rozkaz w moich ręku — a będziesz miał księcia; odbierz go — a zobaczysz, jak cię zaszachuję! Ufaj mi, albo nie wierz — jak ci się podoba.
I podała mu papier.
Baron się zawahał, stał niezdecydowany, porównywając naprędce oba niebezpieczeństwa. Wyciągnął rękę, lecz cofnął ją znowu.
— Niech tak będzie, — rzekł wreszcie — skoro to nazywasz zaufaniem.
— Ani słowa więcej! — przerwała. — Nie psuj własnego położenia. Teraz, kiedyś okazał się dobrym kolegą i przyjąłeś propozycyę moją, nic nie wiedząc, zgadzam się na wyjaśnienie. Prosto od ciebie idę do Gordona, aby z nim