Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/165

Ta strona została przepisana.

Lecz Otton nie uśmiechnął się nawet.
— Odwołałaś się pani do mnie wielkiem słowem — rzekł smutnie: — mówisz, że chodzi o życie. Czyje? Komu i z czyjej ręki zagraża niebezpieczeństwo? Kto jest tak nieszczęśliwy, że się odwołuje do pomocy Ottona z Grunewaldu?
— Dowiedz się, książę, pierwej imion tych, którzy nam grożą — odparła pani Rosen, nie zmieniając tonu. — Spisek uknuli: księżna i baron Gondremark... Czy nie zgadujesz reszty?
Otton milczał z głową zwieszoną na piersi.
— Wiedz zatem, książę, — zawołała po chwili hrabina, wskazując go gestem patetycznym — że ty masz paść ofiarą ich zdrady i przewrotności. Zdrajcy porozumieli się, aby cię zgubić. Nie obliczyli jednak sił moich, ani twoich. Zatańczymy więc we czworo kontredansa. Mości Książę, w miłości i w polityce to bardzo dobra liczba. Oni położyli asa, a my zabijemy go atutem. Wszak zgoda, mój partnerze?
— Wytłómacz mi to pani, — rzekł Otton łagodnie — gdyż napróżno usiłuję cię zrozumieć.
— Więc czytaj, książę.
I podała mu pismo Serafiny.
Otton wziął papier, rozłożył i uważnie zaczął czytać; zadrżał jednak po pierwszych wyrazach, a następnie w milczeniu ukrył twarz w dłonie i płakał.
— Jakto, książę? — zawołała zdumiona hrabina — więc w ten sposób przyjmujesz podobną nowinę? Rozpacz nic nie pomoże. W tem suchem sercu nie znajdziesz miłości, ani sprawiedliwości, to daremnie. Ocknij się z marzeń i raz bądź człowiekiem. Wszak bajka mówi, że mysz uwolniła lwa z groźnej sieci, ja chcę być tą myszą, lecz więcej zrobić mogę przy twojej pomocy. Zechciej tylko. Odwagi! Wczoraj miałeś jej tyle, kiedy chodziło o nic, o pustotę i chwilę zabawy, to przecież więcej warte, co ci dziś przyniosłam... To już walka o życie... to porywa!