Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/17

Ta strona została skorygowana.

— Ba! Kuno — rzekł Fritz wzgardliwie. — Prostak, głupi człowiek.
Starzec potrząsnął głową i spojrzał na gościa.
— Kuno, — powtórzył — tak, Kuno! Ale pan tutaj obcy, a zdaje się dosyć ciekawy tego, co dotycze księcia, więc trzeba mu to opowiedzieć. Kuno, wielmożny panie, to jeden ze strzelców księcia. Prosty człowiek, bez wykształcenia, trochę pijak i wielki krzykacz: prawdziwy Grunewaldczyk, jak mówimy tu w Gerolsteinie. Znamy go tu dosyć dobrze, bo nieraz aż tu zachodzi za swymi psami, a w moim domu każdy gość jest gościem, bez względu na stanowisko i kraj, z którego pochodzi. Zresztą pokój tak dawno trwa pomiędzy nami, t. j. między Gerolsteinem i Grunewaldem, że moglibyśmy prawie zapomnieć o granicy; otwarta ona dla każdego tak gościnnie, jak wrota mego domu, i tyle ludzie o niej pamiętają, co te powietrzne ptaki.
— To prawda — potwierdził Otton; — pokój trwa już całe wieki.
— Całe wieki, mój dobry panie, słusznie powiedziałeś, i tem gorzej byłoby, gdyby nie miał trwać wiecznie! Ha!... Ale wróćmy do naszej historyi. Otóż ten strzelec Kuno coś tam niegdyś zbroił księciu, który ma prędką rękę, i nie myśląc wiele, zaczął go okładać szpicrutą. W pierwszej chwili, pamiętając o swej winie, znosił to chłop cierpliwie, ale nie wytrzymał długo, i zwróciwszy się nagle do księcia, zażądał, aby bicz odrzucił, a poszedł z nim na pięście. Siła na siłę. My tu wszyscy w kraju dobrze się bić umiemy i w ten sposób też zwykle rozstrzygamy nasze spory. Więc, mój panie, książę się zgodził, a że to w gruncie rzeczy chuchrak, prędko się zmieniły sprawy, i ten, co był przed chwilą bity jak niewolnik, rzucił o ziemię swego krzywdziciela.
— I złamał mu lewe ramię, — zawołał Fritz — a mówią, że i nos podobno! Dobrze zrobił, mojem zdaniem. Mąż na męża — ten wart więcej, kto zwycięży.