Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/171

Ta strona została przepisana.

— O której godzinie — spytał wreszcie Otton — mam być aresztowany, jeśli to pani wiadomo?
— O której się spodoba Waszej Książęcej Mości. Nigdy — jeżeli raczysz rozedrzeć ten papier!
— Wolałbym, żeby skończono z tem wkrótce. Pragnę tylko napisać jeszcze list do księżny.
— W takim razie... książę, — szczerze, serdecznie radziłam ci walczyć, bronić się, — skoro jednak niewzruszenie chcesz pozwolić ująć się w sidła bez krzyku, muszę pomyśleć o przykrych szczegółach tego wypadku. Podjęłam się tego, — dodała z widocznem wahaniem — podjęłam się w nadziei, że tym sposobem łatwiej będę ci mogła oddać przyjacielską usługę... Wszak nie wątpisz o tem? — Nie, nie wyrządziłbyś mi podobnej krzywdy. A więc, gdy nie chcesz korzystać z moich propozycyi, pomóż mi się wywiązać z moich zobowiązań; gdy będziesz gotów, o której sam zechcesz, przyjdź znowu do wzlatującego Merkurego, gdzie widzieliśmy się tej nocy. Dla ciebie to wszystko jedno, a mówiąc otwarcie, dla nas to o wiele dogodniej.
— Ależ rozumie się, kochana hrabino! Z całą ochotą spełnię twe życzenie. Skoro się zdecydowałem na złe główne, szczegóły nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Rozkazuj więc, hrabino, i urządzaj, jak sobie życzysz, a ja napiszę tylko kilka słów pożegnania i pośpieszę na schadzkę, którą mi naznaczyłaś. Żałuję jedynie, — dodał z uśmiechem pełnym galanteryi — że nie spotka mię tam dzisiaj tak niebezpieczny młodzieniec.
Po odejściu pani Rosen, książę pozostał przez chwilę nieruchomy i posępny, usiłując odzyskać zimną krew i równowagę umysłową. Wobec okoliczności nieprzyjaznych pragnął zachować swoją godność. W głównej kwestyi nie miał żadnych wątpliwości, wahania lub obawy; po rozmowie z Gottholdem czuł się tak upokorzonym, tak złamanym, podeptanym i bezsilnym, że prawie z przyjemnością myślał o więzieniu: tam go przynajmniej nikt nie będzie sądził, ani po-