Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/184

Ta strona została przepisana.

Prawda, że w gruncie rzeczy nie lubiła nigdy Gondremarka i nigdy nie ufała mu zupełnie, — instynktownie bardzo często posądzała go o obłudę, a fałsz w jego uczuciach uważała zawsze za rzecz prawdopodobną i możliwą. Ale to co innego. Niechby mu zostały choć te wielkie zalety prawdziwego męża stanu, które w nim tak ceniła! niechby mogła wierzyć w uczciwość jego dążeń politycznych!.. Ale intrygant, który jej używał za narzędzie dla swoich celów osobistych, szydząc z jej naiwności... O, to oszaleć można! Można dostać zawrotu głowy.
Czuła, że spada z szaloną szybkością w jakąś przepaść bez końca, — otaczał ją chaos, — myśl jasna była dla niej udręczeniem, — gdzież ucieczka? Chwilami ogarniała ją ciemność zupełna, to znowu światła jakieś błyskały w jej mózgu; nie chciała wierzyć i znowu wierzyła... Męczarnia.
Machinalnie wyciągnęła rękę, by raz jeszcze odczytać bilet pani Rosen. Ale nie było już kartki na stole.
Nic dziwnego: hrabina należała zawsze do kobiet doświadczonych i przezornych, to też wzruszenie nawet zaostrzało raczej, nigdy zaś nie tłumiło w niej głosu rozsądku.
Ale ta okoliczność przypomniała księżnie o liście, pozostawionym przez Ottona. Zapragnęła go dostać z taką gwałtownością, że zerwała się z miejsca i nawpół przytomna pobiegła przez korytarz i znane komnaty do zbrojowni, którą odwiedzała tak niedawno.
W bibliotece stary szambelan znajdował się na stanowisku; jego widok obudził w duszy Serafiny gniew i niechęć: oto nowy świadek jej upokorzenia. I krew wzburzona uderzyła jej do głowy.
— Wyjdź pan! — zawołała gniewnie w dziecinnem jakiemś uniesieniu.
Ale gdy starzec skierował się ku drzwiom, odwołała go znowu.
— Zostań pan — przemówiła spokojniej. — Gdy baron Gondremark przyjdzie, wezwać go tu do mnie natychmiast.