Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/186

Ta strona została przepisana.

Czytała z przerażeniem, z zapartym oddechem: ależ ten dzień już nadszedł! Czyż nie była samą? I jak samotną!
Wyrzuty sumienia obudziły się nagle z siłą niepojętą: czyż nie była okrutną? nieuczciwą? podstępną?
Wtem drgnęła nowa struna: próżność, — miłość własna zdeptana i upokorzona. Być tak oszukaną... zwodzoną!.. O, wstydzie! I gdzież jej moc i władza?.. Zdradzać siebie, usiłując zdradzić męża, — żyć lat tyle pochlebstwem, karmić się niem jak niemowlę, bezkrytycznie, głupio, śmiesznie, — połykać co dzień te pigułki, przyprawiane przez zuchwałego intryganta — i wierzyć — i dać się prowadzić, nie wiedząc dokąd...
Jej bystry, przenikliwy umysł ocknął się nagle i zrozumiał wszystkie nieuniknione a groźne następstwa własnych jej czynów: widziała przed sobą zgubę, niechęć powszechną, nienawiść, pogardę i wstyd i rozgłos tego smutnego upadku, rozbrzmiewający daleko, daleko, po całej Europie. A potwarz, którą gardziła do dzisiaj, stanęła przed nią teraz straszna, wstrętna i groźna. I już nie miała siły zmierzyć się z nią dumnie. Uchodzić w oczach ludzkich za kochankę tego człowieka — to za wiele, doprawdy! A kto wie, czy to właśnie nie będzie przyczyną...
Zamknęła oczy. Nie, nie miała siły, nie mogła patrzeć w przyszłość. Uciec! Dokąd?
Jak myśl szybko, pochwyciła nagle błyszczący sztylet, który pośród broni połyskiwał na ścianie.
Oto jest ucieczka! Jedyne wyjście z okropnego położenia, jedyna niezawodna i pewna ochrona od tych szeptów i śmiechów, tych spojrzeń złośliwych i rąk krwawych, które widziała przeczuciem wyciągnięte ku sobie groźnie i brutalnie. Nie, nie, — nie chce już oglądać nikogo, — wstręt ma do ludzi, boi się ich twarzy, ich okropnego śmiechu.
Przymknęła powieki, blade jej usta szepnęły kilka słów modlitwy, a obie ręce mocno i namiętnie przycisnęły do łona jasne ostrze stali.