Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/191

Ta strona została przepisana.

Jeszcze chwila, a skandal stanie się publicznym. Co począć? Jak uniknąć następstw własnych czynów?
Serafina nie miała dzisiaj dość odwagi, by śmiało stawić im czoło. Głosy za drzwiami wołały ją już po imieniu. Co odpowiedzieć? Nagłe zdało jej się, iż poznaje między nimi głos kanclerza. On, czy kto inny, zrozumiała jednak, ze ktoś tutuj wejść musi. Zdecydowała się szybko.
— Czy pan Greisengesang jest tam? — zapytała, zbliżając usta do drzwi.
— Jestem, księżno — odparł głos znany. — Usłyszeliśmy krzyki i upadek. Czy się co stało?
— Nic, nic — rzekła Serafina. — Lecz chcę pomówić z panem. Odeślij innych.
Chwila stanowcza nadeszła, nie było rady. Ale umysł Serafiny pozostał teraz jasnym. Tylko wielkie oczy, sinym cieniem okrążone, i twarz kredowo blada świadczyły o wstrząśnieniu, które przeszła. Spuściła śpiesznie ciężką, fałdzistą portyerę i dopiero wtedy odsunęła rygiel, zabezpieczona przed wzrokiem ciekawych. Kanclerz wsunął się z nizkimi ukłony i obłudnym wyrazem, a zaraz za nim zasuwka zapadła na nowo.
Kanclerz stanął na krótką chwilę przed portyerą, po grążony w ciemności, dopóki ręka księżny nie odsunęła przed nim tej zasłony.
Wówczas wydał krzyk trwogi, podobny do głosu ptaka.
— Boże wielki! pan baron!
— Zabiłam go! — szepnęła drżącym głosem Serafina.
— Wielki Boże! — powtórzył starzec — rzecz niepojęta, niesłychana... nieszczęście. Kłótnia miłosna — dodał, żałośnie potrząsając głową — redintegratio...
Umilkł i okrągłe oczy, pełne trwogi, podniósł na księżnę.
— Na miłość Boską, pani, cóż teraz poczniemy? — zawołał innym tonem. — To rzecz strasznie poważna. Biorąc z punktu moralnego, to okropne. Ośmielam się przemawiać do Waszej Książęcej Mości, jak do córki... jak do córki,