Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/192

Ta strona została przepisana.

którą kocham, a jednakże z całym szacunkiem... Chcę powiedzieć, iż niepodobna zaprzeczyć, że z punktu moralnego cały ten wypadek stawia cię, księżno, w świetle bardzo nieprzyjemnem, bardzo nieokreślonem... A przytem... Boże wielki, co począć z tym trupem?
Serafina nie spuszczała oczu z mówiącego, i jej nadzieja zmieniła się prędko w pogardę. Lecz widok niedołęstwa i słabości powrócił jej energię.
— Zobacz pan, czy nie żyje! — rzekła sucho i wyniośle.
Ani słowa obrony albo wyjaśnienia: uważałaby za niegodne siebie usprawiedliwiać się przed tym człowiekiem. „Zobacz pan, czy nie żyje” — oto wszystko.
Z wyrazem skruchy i obawy kanclerz zbliżył się do Gondremarka, który w tej samej chwili błysnął białkami oczu.
— Żyje! — krzyknął stary dworak w uniesieniu, zwracając — się do Serafiny. — Żyje jeszcze, księżno!
— Więc zajmij się nim, kanclerzu — odparła chłodno, nie poruszając się z miejsca. — Przewiąż mu ranę.
— Ależ, księżno, — szepnął starzec z przerażeniem — ja nie mam czem...
— Nie masz pan chustki od nosa, krawata, czegokolwiek zresztą? — spytała oburzona.
Jednocześnie szarpnęła silnie za falbanę od lekkiej sukni, oddarła ją i wzgardliwie rzuciła na podłogę.
— Weź pan to na bandaż — rzekła, zwracając się do ministra.
Po raz pierwszy znaleźli się naprzeciw siebie. Greisengesang wydał nagle słaby okrzyk, podniósł ręce do góry z wyrazem zgorszenia, i przymykając oczy, zwolna odwrócił głowę: szarpnięcie upadającego barona rozerwało na piersi lekki stanik Serafiny.
— Wasza Książęca Mość, — szepnął kanclerz słabym głosem — ten nieład w toalecie...