Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/202

Ta strona została przepisana.

Wieczne źródło uspokojenia, powaga i głębia natury, koiło zwolna swoim wpływem dobroczynnym wstrząśniętą i znużoną duszę Serafiny. Usiadła na odłamie wystającym skały i wysłała wzrok w przestrzeń, zanurzając go w dali przejrzystej, jak rękę rozpaloną w chłodnem źródle, — i w tem subtelnem zetknięciu z naturą odzyskiwała spokój.
Wspaniałe słońce, krążąc w błękitnem przestworzu, które przesyca złotem swych promieni, jaśnieje w wysokości hasłem dla milionów, ale z jednostką ludzką nie ma nic wspólnego; srebrzysty księżyc, niby ojciec dobrotliwy, spogląda na nas smutnie lub łagodnie; lecz tylko jasne, migające gwiazdy przemawiają do nas, niby przyjaciółki: cicho, poufale, serdecznie; jak wróżki, pełne odwiecznej mądrości i wyrozumienia bez granic, słuchają one z łagodnym uśmiechem skarg naszych i opowiadań o nędzy przeznaczenia ludzkiego, a ruchem swoim, tak miłym dla oka, a mówiącym do wyobraźni, wskazują nieskończoność i całą różnicę między wiecznością nieśmiertelnej w całości swojej natury, a znikomem przeznaczeniem ludzkiego żywota.
Na twardym odłamie skały nad przepaścią siedziała Serafina, czerpiąc nadziemską pociechę w tem obcowaniu z myślą nieśmiertelną Stwórcy, ujętą w formy nieśmiertelnych światów. I zwolna w jej pamięci budzić się zaczęły wspomnienia, pełno dźwięków i obrazów, i niby mgły wieczorne nad wilgotną łąką, podnosiły się zwolna, lekkie i przejrzyste, zmieniały barwy, kształty, i jak panorama przesuwały się przed jej wyobraźnią. I widziała hrabinę piękną i zuchwałą, z wachlarzem w ręku — jej ruchy, jej słowa, wyraz jej twarzy; wielkiego barona na kolanach, z oczyma ku niej wzniesionemi... krew na podłodze; słyszała uderzenia we drzwi; tam znów ludzie księcia niosą lektykę, z tarasu pałacowego, aleją, wiodącą ku miastu; ktoś wchodzi — to posłaniec od kanclerza: „Uciekaj!..” — krzyk z pospólstwa — strzały i groźny, wzrastający hałas...