Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/205

Ta strona została przepisana.

białą pianę na skałach i sosny wysokie po obu brzegach spadzistych potoku.
Ten prosty widok powrócił jej spokój; przez chwilę z upajającem wrażeniem rozkosznego spoczynku wsłuchywała się w cichy szmer tej górskiej strugi. To była rzeczywistość, głos istniejący, prawda — nie złudzenie.
Drżąca z zimna, z trudem czepiając się mszystych kamieni, Serafina usiłowała iść naprzód z biegiem strumienia. Ruch tylko mógł ją rozgrzać i ocalić. Wiedziała teraz, iż byłoby zgubą, szałem z jej strony zapuszczać się znowu w czarną głąb lasu, lecz w tej dolince, rozjaśnionej blaskiem gwiazd migotliwych, ożywionej pluskiem wody bieżącej, zamkniętej i cichej, a nie grobowej, nie martwej i nie czarnej, tu — czuła się bezpieczną i była gotową czekać spokojnie na świt nowej zorzy.
Strumień łagodnie toczył się po pochyłości, jak wąż olbrzymi wijąc się wśród lasu; łożysko jego, chwilami ścieśnione, rozszerzało się znowu, a tu i owdzie słały się po brzegu wilgotne, bujną trawą pokryte polanki. Jedną z nich Serafina obrała sobie za schronienie na resztę nocy. Cień drzew posępny osłaniał jej brzegi, lecz była dość rozległą, aby na jasnej przestrzeni przechadzać się swobodnie po miękkiej murawie. Zaczęła krążyć wkoło, przecinać ją wpoprzek, wzdłuż, wszerz. Pod wpływem myśli przyśpieszała kroku, to znów zwalniała. Kiedy niekiedy nie myślała o niczem; jej umysł znużony znajdował wypoczynek, patrząc na obraz niezwykły, który ją dziś otaczał. Tam z wysokiego wzgórza setką drobnych wodospadów spływał spieniony potok, podążając ku niej; tu wśród łagodnych brzegów płynął spokojnie i cicho, odzyskując przejrzystość fali, a ponad nim wznosiło się jasne sklepienie, pełne ogni niebieskich.
Chłodny wieczór zmienił się zwolna w noc ciepłą; wietrzyk ucichł zupełnie, a z ciemności lasu płynęło ciepłe, balsamiczne tchnienie, niby łagodny oddech żyjącej istoty;