Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/209

Ta strona została przepisana.

tam drwa ułożone. Kierując się drogowskazami takimi, wyszła nakoniec na małą polankę, którą jej w pierwszej chwili zasłonił słup dymu. Za chwilę jednak ujrzała w kaskadach spadający potoczek i chatę na brzegu. Przed chatą siedział drwal z twarzą surową, ogorzałą od słońca, i ręce założywszy z tyłu, patrzał na niebo.
Serafina zbliżała się prosto ku niemu, z oczyma pałającemi jak gwiazdy, cudownie piękna w nieładzie książęcego stroju, w łachmanach szat kosztownych. Gwiazdy dyamentów jaśniały w jej uszach, rozdarty stanik i lekka koronka nie osłaniały jej szyi i ramion, suknia w strzępach spływała z jej smukłej postaci. O wschodzie słońca podobne zjawisko w gęstwinie lasu nie było rzeczą naturalną, nic też dziwnego, że surowy prostak cofnął się przed niem z zabobonną trwogą.
Lecz Serafina przemówiła głosem spokojnym:
— Jestem znużoną i zziębłą, pozwól mi odpocząć w swej chacie.
Drwal nic nie odpowiedział; trwoga i pomieszanie malowały się na jego twarzy.
— Zapłacę wam — dodała młoda kobieta niebacznie, a choć pożałowała natychmiast wyrazów, spostrzegłszy iskrę chciwości w spojrzeniu wieśniaka, nie czas było ich cofać. Zresztą, w jej usposobieniu przeszkody i niebezpieczeństwa podniecały tylko energię, — więc nie czekając dłużej na odpowiedź, minęła gospodarza i weszła do chaty.
Wstał i wszedł za nią prawie machinalnie, wciąż jeszcze pogrążony w zabobonnej trwodze.
Wnętrze chaty przedstawiało widok posępny i twardy, ale na kamieniu, który służył za ognisko, stos suchych drzazeg i świeżych gałęzi płonął wesoło, napełniając izbę migotliwym blaskiem żywego płomienia. Dla Serafiny było to wystarczającem, nie widziała nic więcej i z dreszczem rozkoszy umieściła się najbliżej ogniska, wyciągając do niego ręce,