Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/21

Ta strona została skorygowana.

— Tak jest — przerwał młody chłopiec. — Gondremark to człowiek. Szkoda, że w Gerolsteinie nie mamy podobnego!
Ale starzec potrząsnął głową.
— Jest to zły człowiek — rzekł poważnie. — Źle jest zaczynać cokolwiek na świecie od przestąpienia Bożych przykazań. Zgadzam się tylko na to, że pracuje przynajmniej i zarabia pieniądze, które mu płacą.
— A ja wam mówię, że w nim cała przyszłość i nadzieja Grunewaldu! — zawołał Fritz z zapałem. — Nie odpowiada on może wszystkim starym ideałom, wszystkim zasadom, które wyszły z mody, ale to umysł wyższy, nowożytny, który dąży za światłem i postępem wieku. Może i błądzi czasem, — któż wad nie ma? Ale dla niego dobro ludu — wszystkiem! I zapamiętaj to sobie, mój panie, który jesteś liberałem, a zatem wrogiem tych wszystkich tam rządów, — zapamiętaj to dobrze, jeśli łaska: przyjdzie dzień, w którym wypłoszą z pałacu tego próżniaka księcia z żółtymi włosami i jego bladą Messalinę, i odprowadzą ich pięknie aż do samych granic. A Gondremark będzie wtedy obwołany prezydentem. Słyszałem o tem wszystkiem na jednem zebraniu w Braudenau. Przyjaciele ludu przemawiali tam śmiało, a delegaci z Mittwalden poręczyli za 15 tysięcy swoich ludzi. Piętnaście tysięcy patryotów zorganizowanych — każdy z medalem przysięgłych na szyi. Oto jest Gondremark!
— Tak, tak, panie — powtórzył stary. — Widzicie, do czego to wszystko prowadzi: dziś niedorzeczne słowa, a jutro czyny, niedorzeczniejsze może. Jedno tylko jest pewnem, że chytry Gondremark stoi mocno jedną nogą w książęcym pałacu, a drugą w masońskich lożach. Udaje patryotę, bo to w modzie teraz. Patryota, mój panie, taki Prusak!
— Co to znaczy: udaje? — zawołał Fritz wyzywająco. — Gondremark jest patryotą, prawdziwym patryotą! Niech dziś ogłoszą rzeczpospolitą, a natychmiast odrzuci swój tytuł. Sam słyszałem, kiedy mówił o tem na zebraniu.