Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/211

Ta strona została przepisana.

Szła jednak prosto, krokiem równym i spokojnym, zieloną ścieżką ku stronie zachodniej, dopóki pierwszy zakręt nie skrył jej przed okiem groźnego gospodarza. Tu odetchnęła: wydawało się jej, że chciwe oko śledzić jej dalej nie może, i pośpiesznie zwróciwszy w gęstwinę na prawo, biegła co tchu, bez drogi, pomiędzy drzewami, dopóki nie uczuła się zarazem bezpieczną i wyczerpaną.
Słońce podniosło się już dość wysoko, i przez zielone igły złociste promienie przenikały gęstwinę, rzucając czerwone, ogniste plamy na żywiczną korę pni starych i zielone, błyszczące od rosy kobierce mchu i murawy. Silna woń żywiczna napełniła powietrze cudownym balsamem; na pniach sosnowych krople ogniste stały błyszczące, wonne, rozgrzane od słońca. Wiatr zrywał się chwilami i kołysał zlekka blaski i cienie w jakimś tańcu napowietrznym, szybszym niż ruch jaskółki, — i ucichał znowu, czy uciekał gdzieś dalej.
Serafina szła naprzód, nie zatrzymując się wcale, schodząc po pochyłościach, lub wstępując na nie, idąc w słońcu lub w cieniu; czasem stromą ścieżką przesuwała się pomiędzy skałami, pełznąc po ziemi, niby żmija lub jaszczurka, to przedzierała się bez żadnej drogi przez gąszcz drzew młodych, to w jasnej, odkrytej dolinie kąpała się w blaskach słońca, to ze szczytu wzgórza ogarniała spojrzeniem sąsiednie pagórki, i horyzont szeroki, i kręgi rozlegle, które pod jasnem niebem zataczały ptaki.
Niekiedy spostrzegała w dali chatę nizką, albo leśną osadę, pośród drzew ukrytą, lecz wtedy śpiesznie zwracała swe kroki w stronę przeciwną. To znowu biała smuga mgły przezroczystej i szmer jednostajny wskazywały bieg potoku u stóp jej, w pobliżu; tu i owdzie przejrzyste i chłodne źródełka biły z pośród kamieni, cienką, srebrną nitką sącząc się po zielonym mchu i nizkiej trawie. W dolinkach całe sieci tych potoczków łączyły się, zlewały i szumiały głośno, spadając po kamieniach, albo rozlewając się miniaturowem,