Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/214

Ta strona została przepisana.

Odczuła tę myśl raczej, jak dotknięcie rozpalonego żelaza, niż zdała sobie sprawę jasno i wyraźnie; wiedziała tylko, że uciekać trzeba, śpieszyć się, dalej, dalej, byle nie rozmyślać.
I z pośpiechem zwinęła rozpuszczone włosy, stłumiła ból odważnie, i myśląc jedynie o kierunku swej drogi, ruszyła dalej krokiem szybkim i stanowczym.
Było już po dziesiątej, gdy ujrzała wreszcie szeroką szosę, niby rzekę światła, płynącą między dwoma ciemnemi lasami.
Ogarnęło ją szczególne wrażenie, jak gdyby się znalazła u celu podróży, a zarazem teraz dopiero odczuła całe śmiertelne, fizyczne znużenie, całą niemoc i wyczerpanie ostateczne. Jasna, słoneczna droga, ręką ludzką bita, jak nić cywilizacyi łączyła ją znowu ze światem, pokrzepiała otuchą, i jak żyjąca istota, zdawała się udzielać jej opieki. I strudzona, bezsilna, nie myśląc o niczem, położyła się na miękkiej murawie, pod cieniem młodej, rozłożystej sosny, pod strażą bitej drogi. Uczuła, że zapada w sen ciężki i twardy, sen, który spada na nią niby wróg zwycięski, podobny do omdlenia, ale słodki i rozkoszny z chwilą, gdy mu się przestała opierać ostatnim, instynktownym wysiłkiem.
To była najpewniejsza, zupełna ucieczka, przynajmniej na czas jakiś, przed bólem, znużeniem, troską i niepokojem, spoczynek na ojcowskiem łonie. Bezwładne ciało w książęcych łachmanach leżało koło drogi pod osłoną sosny, a zadziwione ptactwo, spoglądając na nie, wykrzykiwało głośno swe uwagi z powodu gościa tak niezwyczajnego.
Słońce tymczasem, zwykłą przebywając drogę, coraz wyżej podnosiło się nad horyzontom, granice cienia stawały się krótsze; już złociste promienie objęły swym ciepłym uściskiem nogi uśpionej i zwolna a cicho posuwały się dalej, gby ogarnąć ją całą, kiedy płochliwe ptaki rzuciły wieść nową o zbliżającym się drogą powozie.