Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/216

Ta strona została przepisana.

różę, jeszcze niezupełnie rozwiniętą z pączka — i poruszył się na swoim kamieniu.
— Słowo honoru, anibym uwierzył, że jest tak ładną... — szepnął półgłosem do siebie. — I pomyśleć, że mi nie wolno wspominać o niej ani słowa!
Odetchnął głębiej z wyrazem niezadowolenia i lekko dotknął księżny swoją laską.
Ocknęła się natychmiast i z lekkim okrzykiem, z błędnem spojrzeniem usiadła na ziemi.
Nieznajomy skinął głową w sposób nieokreślony.
— Sądzę, że Wasza Książęca Mość spała przyjemnie? — zapytał z powagą.
Dźwięk głuchy, nieokreślony był całą odpowiedzią księżny.
— Uspokój się, pani, przedewszystkiem — zauważył obcy, własnym przykładem dając jej wzór doskonałej zimnej krwi i panowania nad sobą. — Powóz mój nadjedzie wkrótce, i zdaje się, iż będę miał rzadką przyjemność porwania i uwiezienia panującej księżny.
— Sir John! — zawołała Serafina.
— Na rozkazy Waszej Książęcej Mości.
Zerwała się ruchem szybkim i stanęła przed nim.
— Czy jedziesz pan z Mittwalden? — zapytała.
— Wyjechałem stamtąd dziś rano, i sądzę, iż jestem jedynym człowiekiem, który mniej od ciebie, księżno, może mieć nadzieję powrotu do tego miasta.
— Baron... — zaczęła Serafina szybko, ale umilkła nagle.
— Pani... przyznaję ci zupełną słuszność — byłaś nową Judytą; jednakże... przypuszczam, iż po upływie tych kilku godzin miło ci będzie usłyszeć, że twa ofiara żyje. Przed wyjazdem dowiadywałem się o jego zdrowie. Powiedziano mi, iż ma się nieźle, ale cierpi bardzo. Tak, tak... w drugim pokoju słychać jego jęki.
— A książę? Co mówią o nim? Czy wiedzą cokolwiek?