Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/221

Ta strona została przepisana.

skazaną na słuchanie słów gorzkich z ust starego dziwaka i prawd dotkliwszych może, niżeli złorzeczenia.
— Dziękuję panu — rzekła drżącym głosem Serafina. — Masz zupełną słuszność. Proszę, każ zatrzymać powóz.
— Nie, moje dziecko, nie zostawię cię samej na drodze, póki nie będziesz zupełnie spokojną i panią siebie.
Nastąpiło milczenie; powóz toczył się po drodze, wśród skał i lasów. Po niejakim czasie Serafina odezwała się spokojnie:
— Sądzę, iż jestem teraz panią siebie, i wymagam od pana, jak od człowieka honoru, abyś mi pozwolił wysiąść.
— Nie przyznaję słuszności żądaniu twemu, księżno, i proszę cię usilnie, racz korzystać z powozu, który jest na twe usługi.
— Sir Johnie, — rzekła Serafina dumnie — gdybym wiedziała, że na pierwszym kroku śmierć mię czeka na drodze, wysiadłabym bez wahania. Nie mam do ciebie urazy, dziękuję ci za szczerość. Wiem tylko teraz jasno, co ludzie myślą o mnie. Ale oddychać tem samem powietrzem, co ktoś, kto ma o mnie podobną opinię, o!...
Głosu jej zabrakło.
Sir, John zatrzymał powóz, wysiadł pierwszy i chciał jej pomódz, ale nie przyjęła jego ręki.
Droga w tem miejscu przestała płynąć po równinie i wspięła się do wysokości, z której dokładnie można było objąć okiem urwisty kant północnej granicy Grunewaldu. Serafina znalazła się na nagiej prawie, wysokiej skale, uwieńczonej kilku nędznemi sosnami, które szał wichrów pogiął i poskręcał. U stóp jej, nizko, błękitniała przestrzeń, zlewająca się w dali na zachodzie z błękitem nieba; przed nią bita droga pięła się coraz wyżej, spadała w doliny i wznosiła się znowu aż do wysokości, na której w oddaleniu widzieć można było samotną, panującą swojem stanowiskiem nad okolicą, wieżę Felsenburga.